rozdział pięćdziesiąty trzeci

348 38 5
                                    

- Jesteś autentycznie niemożliwy. Niemożliwy, mam ci to przeliterować?

- Nie dobijaj mnie, chciałem...

- Zrobiłem z siebie pajaca i...

- To akurat żadna nowość - zauważył złośliwie Fred.

 George był zbyt przejęty sytuacją, żeby się wykłócać o ten przytyk.

- Teraz ja mówię - warknął. - Prawie siłą wyrzuciłem wszystkich z szatni - to mówiąc, podniósł prawą rękę i zgiął jeden palec. - Trzy razy przeprosiłem Alicję w twoim imieniu i obiecałem, że wisisz jej kremowe piwo, żeby w końcu łaskawie poszła do zamku - zgiął kolejny palec. - Później powstrzymałem się od złośliwych komentarzy pod twoim adresem w obecności Alex i kulturalnie zostawiłem was samych. A ty wciąż nie zrobiłeś nic! Naprawdę, podziwiam jej cierpliwość do ciebie, zachowujesz się jak rozchwiana emocjonalnie trzynastolatka.

 Przestał chodzić tam i z powrotem po dormitorium w wieży Gryffindoru. Stanął z założonymi rękami przed Fredem, który siedział na swoim łóżku i gapił się w podłogę. Przypominał przerośnięte, nieszczęśliwe dziecko.

- To nie tak, że nic nie zrobiłem... Chciałem, naprawdę chciałem, i byłem blisko, ale...

- Słucham, jakie ale? Muszę sprawdzić na liście, czy już kiedyś użyłeś tej wymówki. A może dzisiaj coś nowego? - zapytał ironicznie George. - Może ciśnienie było zbyt niskie? Albo złe natężenie światła?

 Fred jakby zapadł się w sobie. Bardzo rzadko zdarzały się sytuacje, w których biernie dawał się obsztorcować komukolwiek.

- Nie chciałem tego zrobić w ten sposób, rozumiesz? Nie chciałem się na niej wyładowywać. A dzisiaj tak by to wyglądało.

 George opuścił ręce, podszedł do swojego łóżka i rzucił się na nie.

- Ja. Się. Poddaję.

 Fred machinalnie zmierzwił sobie wciąż wilgotne włosy. Od momentu wyjścia z szatni walczyły w nim dwie strony - jedna, zdecydowanie bardziej w jego typie, która kazała mu wracać tam i pocałować Ślizgonkę tak, żeby zapomniała, jak się nazywa, i druga strona, która mówiła, żeby ochłonął i nie robił tego w ten sposób.

Chłopak zamknął na chwilę oczy, mając nadzieję, że to uwolni go od natrętnych myśli.

- Aha, i jeszcze do tego zostawiłeś ją tam samą - przypomniało się nagle George'owi. - Nie ma co, Casanova jak się patrzy.




 Są takie momenty, po których relacje z drugą osobą nie są już takie same. A to, co miało miejsce w szatni, zdecydowanie do takich należało.

Rozgadane grupy uczniów mijały mnie w sali wejściowej, spiesząc w stronę jeziora na szkolnych błoniach. Tam miało się odbyć drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Wśród tłumu wypatrywałam dwóch rudych czupryn, a gdy w końcu je dostrzegłam, nerwowym ruchem poprawiłam swoją puchową kurtkę.

- Cześć - powiedziałam, gdy podeszli bliżej, szczerząc się do mnie.

 Odpowiedzieli tym samym, a moje oczy mimowolnie skierowały się na twarz starszego z nich. On również na mnie spojrzał, a wtedy przypomniało mi się to napięcie, które powstało między nami, to, co wtedy powiedział... I to, że wyszedł i zostawił mnie samą.

Miałam mu to za złe przez cały wieczór, ale wkrótce mi przeszło. Teraz już wiedziałam, że coś między nami było, ale również czułam, że nie wytrzymam kolejnej takiej sytuacji.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz