rozdział trzeci

762 33 4
                                    

 Pierwsze kwadranse naszej podróży upłynęły raczej spokojnie i w ciszy, ale powoli rozmowa zaczynała nam się kleić.

- Ja i Anne jesteśmy czystej krwi, a ty? - spytała Lizbeth.

- Półkrwi. Mama jest czarownicą - odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

- Pewnie jesteś zła, że wyszła za mugolaka, co?

- Nie, nie robi mi to... - zaprzeczyłam szybko, ale niedane mi było dokończyć.

- Półkrwi to jeszcze przejdzie, ale uważam, że w Hogwarcie nie powinno być szlam - stwierdziła Lizbeth i wykrzywiła wargi w drwiącym uśmiechu.

- Kogo? - spytałam, zbita z tropu.

- Szlam. Dzieci mugoli, które jakimś sposobem wykazują czarodziejskie umiejętności - wyjaśniła Anne, do tej pory raczej milcząca.

- Szlamy to potoczna nazwa?

- Taa, ale chyba za nią nie przepadają - powiedziała brązowowłosa i parsknęła śmiechem razem ze swoją przyjaciółką.

 Patrzyłam na nie i czułam się zagubiona. Chociaż miałam starszą siostrę w Hogwarcie, to niewiele wiedziałam o magicznym świecie. Nicole miała swoje życie, a ja swoje. Tylu rzeczy musiałam się jeszcze nauczyć.

- Wiecie do jakiego domu chciałybyście trafić? - starałam się skierować rozmowę na temat, o którym miałam jakiekolwiek pojęcie.

- Slytherin, to chyba oczywiste - odpowiedziała szybko Lizbeth.

- Ja też, chociaż Ravenclaw też jest interesujący - dodała Anne.

- Coś ty, najlepszy dom to Dom Węża - prychnęła Carrow. - Prawie wszyscy słudzy Czarnego Pana byli w Slytherinie.

- Czarny Pan? Masz na myśli Voldemorta? - upewniłam się, przypominając sobie opowieści mamy o nim. - Tego, który został pokonany przez małego Pottera?

- Wymawiasz jego imię. Szanuję. Niektórzy dalej nie potrafią tego wykrztusić - po tych słowach zgromiła Anne wzrokiem - Ale moim zdaniem, on wcale nie zginął. Ledwo uszedł z życiem, to prawda, ale jest gdzieś na świecie i czeka, aby powrócić.

 Po tych słowach zapadła cisza. Voldemort był strasznym czarnoksiężnikiem i zdecydowanie łatwiej było wierzyć w jego klęskę. Ale co ja wiedziałam o świecie czarodziejów? Byłam jak puste kartki, które zaczynały być zapisywane usłyszanymi informacjami.

- Moja mama była Śmierciożercą - głos znowu zabrała złotowłosa, prostując się przy tym dumnie.

- Śmierciożercy to słudzy Sama-Wiesz-Kogo - dodała Anne, gdy zobaczyła zdezorientowanie na mojej twarzy. - Ale większość z nich rozpierzchła się po jego upadku i słuch po nich zaginął. 

- Moja mama zrezygnowała z tego, gdy miałam roczek, na dwa lata przed tym incydentem w Dolinie Godryka. Do dzisiaj jednak nie chce mi powiedzieć, dlaczego.

 Dziewczyny opowiadały mi o Śmierciożercach, a także o Ministerstwie Magii i domach w Hogwarcie. Dowiedziałam się, że raczej nie lubią uczniów z Gryffindoru. "To naturalne dla uczniów Slytherinu" - argumentowała Carrow. A ja chłonęłam każde jej słowo. Podziwiałam jej pewność siebie i przekonanie o swoich racjach, a także to, jaki szacunek potrafiła wzbudzić u drugiej osoby. Rosło we mnie przekonanie, że chcę stać się dokładnie taka jak ona. Śmiała, z umiejętnościami lidera i - co niechętnie przyznawałam - naprawdę ładna. Anne była raczej spokojniejsza i bardziej pokojowa, nie manifestowała aż tak mocno swojego niezadowolenia. Sprawiała wrażenie twardo stąpającej po ziemi, ale o bystrym i zdeterminowanym umyśle. Coraz bardziej chciałam też trafić do Slytherinu - skoro był to dom liderów, ludzi ambitnych i zaradnych. Chociaż, jak się później okazało, cechy tego domu wykraczały daleko poza te stereotypy.

- Cześć, widziałyście może białego kota? Penelopa zgubiła swojego - naszą rozmowę o najlepszym przedmiocie w Hogwarcie przerwał jakiś chłopiec.

 Był wysoki, miał ciemne włosy i równie ciemne oczy. 

- Nie widziałyśmy żadnego kota - odpowiedziała Anne zniecierpliwionym głosem.

- Szkoda. Wy też zaczynacie pierwszy rok?

- Tak - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.

- Jestem Graham. Graham Montague - chłopak wszedł do przedziału i wyciągnął rękę w moją stronę, a ja ją uścisnęłam.

- Fajnie. To teraz stąd wyjdź - zza moich pleców rozległ się wyraźny głos Lizbeth.

- Nie przedstawicie się? - zdziwił się Blaise, ale wycofał się do drzwi.

 Dziewczyny uparcie milczały, więc wyszedł.

- Rany, Alex, nie możesz być taka miękka - powiedziała Lizbeth, gdy tylko drzwi się zasunęły. - Może właśnie rozmawiałaś z Gryfonem.

- Domy naprawdę aż tak się liczą? Myślałam, że...

- Tak, liczą się. Musisz być bardziej stanowcza - ucięła blondynka, po czym jak gdyby nigdy nic wróciła do przerwanej rozmowy.

 Gdy za oknem zaczęło zachodzić słońce, Anne zaproponowała, abyśmy włożyły już szkolne szaty. Z emocji tak trzęsły mi się palce, że miałam problem z zapięciem płaszcza pod szyją. Pociąg zaczął powoli zwalniać, aż zatrzymał się ze zgrzytem na stacji. Gdy wreszcie wydostałyśmy się z pociągu, zobaczyłam, jak wielu uczniów przybyło do szkoły. Dobrze, że przynajmniej miałam już jakieś dwie znajome twarze. A właściwie trzy, jeśli liczyć Angelinę ze sklepu madame Malkin.

Nakazano nam zostawić bagaże i poczekać na odprawę pierwszaków. Starsi uczniowie szli właśnie do podjazdu, na którym stały powozy. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, gdy same zaczęły sunąć po wyboistej ścieżce.

- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! - rozległ się grzmiący głos jakiegoś bardzo wysokiego, kudłatego człowieka z latarnią w dłoni.

- To pewnie Hagrid. Gajowy - powiedziała Lizbeth i pchnęła mnie w tamtym kierunku.

- No, chodźcie tu wszyscy. Popłyniemy łodziami przez jezioro. Po cztery osoby do łodzi. Nie martwcie się, są zaczarowane, same popłyną. No, chodźcie wszyscy - powiedział, po czym ruszył w dół zbocza, w stronę błyszczącej w blasku ostatnich promieni słońca tafli jeziora.

 Woda sięgała aż po horyzont, delikatnie marszczona wietrzykiem. Traf chciał, że trafiłam do jednej łodzi z bliźniakami Weasley - tymi samymi, których zobaczyłam na peronie dziewięć i trzy czwarte. Obok mnie usiadła jakaś dziewczyna o jasnych włosach i wielkich, szarych oczach.

- Ponoć w tym jeziorze jest ogromna kałamarnica - odezwał się jeden z bliźniaków.

- I ponoć raz do roku składa się jej ofiarę z najgorszego ucznia - dodał drugi.

 Dziewczyna obok mnie pisnęła ze strachu i przysunęła się bliżej, byle jak najdalej od otwartej wody.

- Przestańcie opowiadać takie głupoty - powiedziałam.

- Merlinie, to są żarty. Wiecie, coś, co ma śmieszyć - powiedział jeden.

- W takim razie wam nie wyszło - skwitowałam i powróciłam do podziwiania ogromnego zamku przed nami. 

- Georgie, gdzie nasze maniery! Nie przedstawiliśmy się! Fred...

- ...i George Weasley - dokończył drugi.

- Niezbyt mnie to obchodzi - warknęłam, bo nie mogłam się przez nich skupić na widoku przede mną.

- Lepiej zapamiętajcie, bo coś czuję, że szkoła będzie o nas mówić często - dodał niewzruszony - chyba - Fred.

 Przewróciłam na to oczami, a na szczęście bliźniacy dali już sobie spokój. Po kilku minutach dobiliśmy do brzegu i zaczęliśmy wychodzić na ląd. Szybko odnalazłam Anne i Lizbeth.

- Widziałam, że miałaś przyjemność z Weasleyami - powiedziała od razu Lizbeth. - I nawet nie byłaś ciepłą kluchą, moje gratulacje.

 Uśmiechnęłam się na te słowa. Może jeszcze będę taka jak ona.



Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz