rozdział trzynasty

511 30 4
                                    

 Po krótkim spotkaniu w bibliotece nie miałam już więcej styczności z Weasleyem. Biegałam po całym zamku na lekcje, znosiłam przynudzanie Grahama o jego osiągnięciach sportowych i odejmowałam punkty innym uczniom, jak na "rasową Ślizgonkę" przystało. Można by powiedzieć, że było jak zwykle.

Aż w końcu na początku października, pewnego chłodnego dnia przy obiedzie oznajmiono nam, że wieczorem przybędą delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. W Wielkiej Sali zawrzało.

- Mam nadzieję, że przywiozą jakichś fajnych chłopaków - wyszeptała Madelaine.

- A czy ty przypadkiem nie masz na oku Diggory'ego? - zdziwiłam się.

- Diggory jest... zwykłym Anglikiem. Może spotkam jakiegoś przystojnego Bułgara?

 Pokręciłam głową z rezygnacją, po czym nachyliłam się do Anne.

- Stawiam pięć sykli, że Maddie będzie łazić za tymi z Durmstrangu, aż któryś się do niej odezwie. Wtedy spanikuje i zapomni języka w gębie.

 Szatynka uśmiechnęła się przebiegle.

- Okej, zakład. Ja myślę, że sama do nich podbije - w końcu będą tutaj "obcy".

 Powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Madelaine była odważna tylko z daleka. Kiedyś, w przypływie dobroci i sympatii do niej, postarałam się o "przypadkowe" spotkanie z Diggorym. Wydukała słowa powitania i oblała się szkarłatnym rumieńcem, po czym prawie pobiegła do zamku, mrucząc pod nosem coś o "tchórzliwych Puchonach". Równie dobrze można stwierdzić, że już wygrałam.

Dyrektor poprosił, abyśmy przyszli do Wielkiej Sali kwadrans przed kolacją. Miał zamiar "uroczyście powitać" naszych gości. Odwołał też z tej okazji wieczorne patrole, z czego się ucieszyłam - był piątek, a więc przepadał mój patrol z Montaguem.

Po obiedzie mieliśmy jeszcze godzinę transmutacji. Wpadliśmy do klasy kilka minut po dzwonku, bo wspaniałe hogwarckie schody zdecydowały się nagle zmienić kurs i wyrzuciły nas po przeciwnej stronie zamku.

- Minus pięć punktów dla każdego z was za spóźnienie - usłyszeliśmy chłodny ton McGonagall.

- Schody nas... - zaczął tłumaczyć Graham.

- Proszę siadać i zająć się transmutowaniem waszych kałamarzy w kielichy z wodą.

 Zagryzłam lekko zęby. McGonagall nie przepadała za Ślizgonami. Pewnie dlatego, że była opiekunką Gryfonów.

- Ale... - Lizbeth musiała wtrącić swoje trzy grosze.

- Lepiej już siadajmy - pociągnęłam dziewczynę za rękaw, a ta ustąpiła.

 Zajęłam swoje miejsce, a gdy odwróciłam się nieco, żeby odłożyć torbę, usłyszałam szept:

- Pani prefekt się spóźniła?

 Odszukałam źródło głosu. Kilka ławek za nami, po przekątnej, siedział jeden z bliźniaków z Angeliną. Dziewczyna patrzyła na mnie z wyraźną rezerwą, a rudzielec szczerzył zęby w uśmiechu.

- Zamknij się, Weasley. Twój kielich nadal jest wypełniony atramentem.

 Teraz była moja kolej na niewinny uśmiech, ale przeszkodziła mi McGonagall.

- Panno Fields, za kolejne upomnienie odejmę punkty. Proszę wziąć się do pracy.

 Posłałam Weasleyowi ostre spojrzenie, bo jeszcze szerzej się uśmiechał, po czym wyciągnęłam różdżkę i zaczęłam ćwiczyć.

- Rozmawiasz z Weasleyem? - wyszeptała Lizbeth, korzystając z nieuwagi profesorki.

 Wymawiała jego nazwisko takim tonem, jakby było to coś obrzydliwego.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz