rozdział dziewiąty

600 29 2
                                    

- Pora zacząć ten cyrk - westchnęła Lizbeth, gdy rano zmierzałyśmy ku wyjściu z pokoju wspólnego, przygotowane do pierwszego dnia lekcji.

- Pozostaje nam się modlić o brak lekcji z Gryfonami - dodała Anne.


 Razem z nami wyszło jeszcze kilku innych Ślizgonów, mrucząc pod nosem słowa powitania. Weszłyśmy do prawie zapełnionej Wielkiej Sali, gdzie panował typowy dla tego miejsca gwar rozmów. Do moich nozdrzy dotarł zapach owsianki, tostów i świeżo parzonej herbaty, powodując nagły przypływ głodu. Usiadłyśmy przy stole i w milczeniu zaczęłyśmy jeść. Dźwięki rozmów i śmiechu dobrze mnie dobudziły, więc gdy kwadrans później dołączyli Graham i Peter, byłam już w formie.

- Tak długo się stroiliście? - powiedziałam na powitanie. - Fajne włosy, Dukes. Teraz na pewno nic ci nie grozi, gdy Anne znowu zdzieli cię książką w łeb.

 Anne i Graham parsknęli śmiechem, a blondyn sięgnął do swoich pokrytych dziwną substancją włosów i skrzywił się w moim kierunku. Już miał coś odpowiedzieć, gdy pojawił się Snape w swoich nieodłącznych czarnych szatach.

- Wasze plany lekcji - powiedział sucho, bez zbędnych powitań. - Carrow. Elling. Waldorf. Montague - tu przerwał na chwilę. - W tym roku zmienili zasady i mam przyjmować na kontynuację od Nędznego wzwyż. W przeciwnym razie miałbym trzech uczniów na zajęciach - tu spojrzał na mnie z czymś, co chyba miało być uznaniem dla mojego Wybitnego. - Tak więc pan, między innymi, dołącza do klasy Eliksirów. Dukes. Davis. Fields. Sterling.

 Gdy poszedł dalej, Lizbeth zawołała:

- To chyba jakiś żart! Eliksiry, zielarstwo i transmutacja z Gryfonami!

- Kto układał ten plan?

 Wokół mnie zawrzało, a utyskiwania i przekleństwa zlały się w jeden szmer. Mi było to wyjątkowo obojętne. Miałam zamiar nawiązać jakieś nowe znajomości, więc łączone lekcje były mi na rękę. Dodatkowo ucieszył mnie fakt, że na zaawansowane zaklęcia miałam chodzić razem z Krukonami i paroma innymi Ślizgonami. Bez moich przyjaciół. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.

- A tobie co tak wesoło? Nie możesz się doczekać spotkania z Angeliną? - wysyczała Lizbeth.

 Posłałam jej lodowate spojrzenie. Temat tej Gryfonki był dosyć drażliwy. Była moją pierwszą znajomą z Hogwartu, ale trafiłyśmy do - jak wtedy sądziłam - wrogich domów. Pewne wydarzenia sprawiły, że raczej za sobą nie przepadałyśmy.

- Raczej cieszę się, że nie muszę już gnić u Binnsa. Koniec z wypracowaniami na temat rebelii goblinów! - uśmiechnęłam się sztucznie, po czym spoważniałam. - Oj, ale ty, Lizbeth, nadal masz historię?

- Bardzo śmieszne. Miałam w planach zaawansowane zaklęcia, ale...

- ...ale zdała zaklęcia tylko na Zadowalający - dokończył złośliwie Graham, czego prędko pożałował.

I chwała Merlinowi. Cztery godziny więcej wolności dla mnie!

- Przynajmniej nie zarobiłam trzech Trolli, Montague. Ale za to dostałeś Powyżej oczekiwań aż z... czekaj, niech policzę... ach! Nie dostałeś ani jednego! - odparowała, a ja widziałam, że ledwo nad sobą panuje. Nie cierpiała przytyków.

- Jestem utalentowany w inn... - już zabierał się do kontrargumentu, gdy na głowę spadł mu list. - Cholerne ptaszysko! - zawołał za małą sową.

 Roześmialiśmy się na widok jego miny, co on przyjął z obrazą. Spojrzałam w górę i zauważyłam Anyżkę z kopertą w dziobie. Zrzuciła ją z cichym pohukiwaniem, trafiając prosto w moje ręce. Nie spodziewałam się żadnego listu w pierwszy dzień. Rozłożyłam kartkę i przeczytałam tekst zapisany schludnym pismem.

Drodzy prefekci!

Dzisiaj, tj. drugiego września, odbędzie się nasze pierwsze spotkanie. Ustalimy na nim grafik patroli. Proszę stawić się o dziewiętnastej trzydzieści w sali profesor McGonagall.

z pozdrowieniami,

Gabrielle Speedley

prefekt naczelna

- Czego od was chcą? - zainteresowała się Lizbeth.

- Sprawy prefektów - odpowiedział ważnym tonem.

- Pewnie pierwsze spotkanie organizacyjne - wzruszyła ramionami Anne. - Co innego mogłoby to być?

 Później Grahama zaczepiło kilka młodszych Puchonek, rumieniąc się na nasz widok. Skorzystaliśmy z okazji i wyszliśmy z Wielkiej Sali, zostawiając Montague'a w towarzystwie jego fanklubu.

 W pokoju spakowałam potrzebne podręczniki. Miałam to szczęście, że w poniedziałek kończyłam przed obiadem. Gdy schylałam się do kufra po buteleczkę atramentu, z mojej kieszeni wypadła odznaka i z brzękiem uderzyła w podłogę. Podniosłam ją. Srebrna litera P i mniejsze A. Fields pod spodem, na szmaragdowym tle. Zdecydowałam się ją wpiąć, nim na dobre ją zgubię.

- Idziemy?

 Potaknęłam i zarzuciwszy torbę na ramię wyszłam z pokoju za dziewczynami.

Gdy dotarliśmy na Wieżę Astronomiczną, miałam serdecznie dość hogwarckich schodów. Raz czy dwa zapomniałam o stopniu-pułapce i musiałam się wspomagać Lizbeth, aby wyciągnąć stopę z gładkiego kamienia. W klasie były ustawione okrągłe stoliki, przy których siedziały po trzy osoby. Profesor Sinistra siedziała już przy swoim biurku, rozwieszając za pomocą różdżki odpowiednie mapy. Ta sala składała się z dwóch części: klasy, w której wykładano nam teorię i w której rysowaliśmy mapy nieba oraz z tarasu, gdzie stały teleskopy i inne urządzenia. Tam od czasu do czasu odbywały się lekcje po zmroku, gdy obserwowaliśmy niebo i poznawaliśmy gwiazdozbiory.

- Witam wszystkich na pierwszej lekcji astronomii. Otwórzcie proszę podręczniki na stronie piętnastej i przypomnijcie sobie podstawowe gwiazdozbiory... - zaczęła Sinistra swoim księżycowym głosem.

- Czasami mam wrażenie, że ona jest spokrewniona z Trelawney - wyszeptała Anne.

- Przynajmniej nie przepowiada nikomu śmierci. Już lepiej wkuwać imiona gwiazd, niż parzyć setki filiżanek herbaty i wymyślać kształty z fusów - odpowiedziałam.

 Wszystkie lekcje tego dnia przebiegły tak samo spokojnie, jak zresztą co roku. Nawał roboty miał się dopiero zacząć. Odetchnęłam z ulgą, gdy znowu siedzieliśmy w Wielkiej Sali i jedliśmy obiad.

- Koniec lekcji na dziś! - wyciągnęłam się, strzelając kilkoma kośćmi. - A wy macie jeszcze zaklęcia i historię? Jak mi was nie szkoda.

- Za to ty będziesz harować w czwartek - odpowiedziała Lizbeth, studiując mój plan. - Pięć godzin rano i trzy po obiedzie. Milusio.

- W tym dwie godziny eliksirów i zaklęcia. To jak nagroda!

 Odebrałam Lizbeth kartkę i włożyłam ją do torby. Z jednego z podręczników wystawało jakieś zdjęcie. Wyjęłam je i znowu patrzyłam na uśmiechającego się Cedrika.

- O, Maddie, to chyba dla ciebie. Zapomniałam ci dać przed wakacjami - powiedziałam i wyciągnęłam się w prawo.

- Uuu, a co to? - od razu chciała wiedzieć Anne.

- Zdjęcie? Kogo mogłaś... CZY TO JEST DIGGORY?! - krzyknęła Carrow.

- Może głośniej, co? - warknęła Madeleine, pospiesznie wsuwając zdjęcie do swojej torby. - Dzięki, Alex. Mogłaś mi to jednak dać w dormitorium.

 Wyszczerzyłam do niej zęby, po czym pokręciłam głową na widok płaczących ze śmiechu Anne i Lizbeth.

- Co niby jest w nim takiego śmiesznego? - syknęła dziewczyna, teraz już trochę czerwona na policzkach, bo krzyk Lizbeth przyciągnął uwagę ludzi wokół nas.

- W nim? Przecież to zwykły laluś!



Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz