rozdział dziewiętnasty

459 27 0
                                    

 Już prawie dotarłam do klasy, gdy obok mnie wyrosły dwie wysokie postacie.

- Pani prefekt wybaczy - usłyszałam cichy głos.

 Podniosłam gwałtownie wzrok. Duet Weasleyów. Jeden z nich - najpewniej Fred - bezceremonialnie złapał mnie za ramię i zaciągnął na bok, do jednego z wąskich korytarzy bez przejścia.

- Czego zno... odbiło ci? - warknęłam, starając się opierać, ale chłopak był ode mnie silniejszy.

- Dlaczego wszyscy pytają o to samo? Moje zdrowie psychiczne ma się dobrze, dzięki za troskę - odpowiedział z przekąsem, a ja wzniosłam oczy ku niebu. Cierpliwość to coś, czego mi było trzeba w kontaktach z nim.

 Gdy już znaleźliśmy się poza zasięgiem ciekawskich par oczu, udało mi się wyswobodzić z uścisku i odsunęłam się, rzucając podejrzliwe spojrzenia na Gryfonów.

- Zamiast mordować nas wzrokiem, mogłabyś docenić naszą dyskrecję.

 Dobra, przynajmniej tyle dobrego, że nie zaczął się wydzierać z drugiego końca korytarza.

- Czego chcesz? - ponowiłam pytanie, zakładając ręce na piersi.

 Bliźniak Freda nie odezwał się do tej pory, a jego postawa nie wyrażała zbytniej przychylności wobec mnie. Nawet przestało mnie to już dziwić.

- Mamy do ciebie pewną sprawę - uniosłam brwi na te słowa. - Jednak zanim zaczniesz rzucać w nas jakimiś klątwami, to pozwól mi powiedzieć co mam do powiedzenia, dobrze?

- Tylko szybko. Tak się składa, że za kilka minut mam obronę.

- Wspaniale. Tak się składa, że jak każdy przeciętny Ślizgon jesteś świetna z eliksirów.

- Czego dowodem była dzisiejsza lekcja - prychnął George.

- George, zrób przysługę światu i się zamknij.

 Teraz młodszy z bliźniaków również założył wojowniczo ręce i ostentacyjnie odwrócił wzrok. Patrzyłam na stojących przede mną chłopaków w lekkim ogłupieniu. Świetna z eliksirów? O co im chodziło?

- Kontynuuj? - powiedziałam z wątpliwością.

- No i nasza matka... złota kobieta, urocza dla wszystkich z wyjątkiem swojej rodziny... zawarła z nami pewien układ.

 Na moją twarz wkradło się zainteresowanie, zastępując wcześniejszą obojętność. Z opowiadań mamy słyszałam, że pani Weasley miała niezłe kłopoty z bliźniakami.

- Kojarzysz nasze gadżety? Bombonierki Lesera, lipne różdżki...?

- Ciężko o nich nie słyszeć. Zdzieracie kasę z naiwnych pierwszorocznych.

- To się nazywa żyłka do biznesów, moja droga.

- Daruj sobie te określenia - prychnęłam. - Ale co w związku z tymi waszymi kreatywnymi śmieciami?

 Uśmiechnęłam się słodko po tych słowach, ale Fred pozostawał niewzruszony.

- Nasza mama nie jest nimi zachwycona i wolałaby, żebyśmy zajęli się "poważniejszymi rzeczami". Zanim wyjechaliśmy do Hogwartu w tym roku, wywiązała się niezła awantura, bo...

- W skrócie - możemy się pożegnać z naszymi wynalazkami i planami na przyszłość, jeśli nie zdobędziemy z testów końcowych Powyżej oczekiwań z eliksirów - wtrącił George, decydując się jednak wziąć udział w rozmowie. - Wszyscy wiemy, że Snape będzie za wszelką cenę chciał nas udupić, więc mama myśli, że ma nas w garści i wygrała sprawę.

- Jednak spędziliśmy nad tymi, jak to określiłaś, kreatywnymi śmieciami za dużo czasu, żeby tak po prostu odpuścić. I tu w naszym genialnym planie pojawiasz się ty - uśmiechnął się do mnie czarująco, a ja już wiedziałam, że to nie może być nic dobrego.

- W zasadzie ja byłem za Hermioną, ale...

- Braciszku, nie obraź się, ale nie mamy czasu na twoje zrzędzenie - uciął Fred. - Eliksiry są akurat tą działką, w której Weasleyowie nigdy nie byli mistrzami, więc stwierdziliśmy, że potrzebne nam będą korepetycje.

 Zamrugałam kilka razy, przetwarzając wszystkie słowa, którymi zasypywali mnie od dwóch minut. Oni chyba żartowali.

- I ja mam wam udzielać tych korepetycji?

- Mniej więcej?

 Obaj wpatrywali się teraz we mnie - Fred z nadzieją i lekkim uśmiechem, a George z rezerwą i zniecierpliwieniem. 

- Mówiłam ci, że masz się nie pochylać nad kociołkiem. Nawdychałeś się oparów i gadasz głupoty.

- On zawsze tak się zachowuje - westchnął George.

- Cóż, w takim razie współczuję - odpowiedziałam, a twarz młodszego z bliźniaków nieco złagodniała.

- Ale dlaczego nie? - drążył starszy.

 Od czego by tu zacząć?

- Po pierwsze, nawet gdybym chciała wam pomóc, to mam całą paczkę węży na karku, którzy nie dadzą mi żyć, gdy się dowiedzą. Po drugie, co ja będę z tego miała? Dlaczego w ogóle miałabym was uczyć? Jak ty to sobie wyobrażasz? Zwędzisz Snape'owi ingrediencje i będziemy sobie warzyć eliksiry w pokoju wspólnym Gryffindoru, plotkując przy okazji ze złotą trójcą? Jesteś stuknięty, Weasley.

- Wiesz, myślałem, że będzie gorzej.

- Co?

- Myślałem, że zaczniesz się drzeć. Tymczasem prowadzimy bardzo poprawną rozmowę, jak na gryfońsko-ślizgońskie realia.

- Wzruszające. Moja odpowiedź brzmi: nie - odwróciłam się z zamiarem odejścia.

- O składniki się nie martw, tak samo o miejsce. Będziesz z tego miała... dozgonną wdzięczność i nieograniczony dostęp do naszych magicznych gadżetów - dorzucił szybko rudzielec.

- Super! Moja odpowiedź nadal brzmi: nie - w tym momencie zadzwonił dzwonek. - O, wygląda na to, że muszę już iść. Szkoda.

- Alexandro Fields, proszę! - zawołał jeszcze za mną, ale już wyszłam na główny korytarz.

 Weszłam do klasy i zajęłam swoje zwykłe miejsce. Po chwili profesor Moody zaczął swój wykład na temat Imperiusa. Ja jednak myślami zostałam z bliźniakami. Fred Weasley chciał, żebym im pomogła. To oznaczało, że mogłabym lepiej ich poznać i spędzić trochę czasu z kimś, kto nie jest irytujący, zadufany w sobie i wredny na każdym kroku. Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Gdzieś z tyłu głowy czułam narastającą chęć zgodzenia się, i to uczucie mnie w jakiś sposób irytowało. Od kiedy tak łatwo ulegałam? I to jeszcze bliźniakom Weasley, przed którymi przestrzegała mnie mama... Może właśnie to moja ciekawość za tym stała. Ale ja miałabym pomagać im z eliksirami? Przecież to jeden z najtrudniejszych przedmiotów. I co, jeśli...

- Czy panna Fields raczy do nas wrócić? - usłyszałam ostry głos Moody'ego.

 Wyrwałam się z rozmyślań i spojrzałam w pokiereszowaną twarz profesora.

- Przepraszam.

- Proszę - odpowiedział, naśladując mój głos, a kilkoro Ślizgonów roześmiało się złośliwie. Przeklęte węże.

 Moody pokręcił głową, mamrocząc jakieś słowa, po czym wrócił do lekcji.

- Niektórzy naprawdę są paskudni.

 Odwróciłam głowę w stronę głosu. Zapomniałam już, że siedziałam obok Charlotte - Ślizgonki o długich, kręconych włosach niemal tak jasnych, jak włosy Draco. Dziewczyna uśmiechała się lekko.

- Taa, chyba się przyzwyczaiłam - odpowiedziałam, nieco zaskoczona.






Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz