rozdział dwudziesty pierwszy

484 32 3
                                    

- To żałosne - mruknęłam, a Madeleine potaknęła.

 Siedziałyśmy razem na zwalonym pniu drzewa, szukając informacji do zajęć z Zielarstwa. Przed nami, na stadionie, drużyna Slytherinu miała właśnie trening. Powodem naszej irytacji była pewna jasnowłosa dziewczyna na trybunach. Klaskała i wdzięczyła się, a blondyn na miotle machał do niej i był wyraźnie dumny.

Od dnia, w którym przedstawiłam Noelle Peterowi, Francuzka chodziła za nim niemal krok w krok. Ślizgon był szczerze zachwycony zainteresowaniem wili, ale ja uważałam, że zależy jej tylko na "dobrym" partnerze na bal - który swoją drogą został oficjalnie potwierdzony w zeszłym tygodniu przez Dumbledore'a. Dziewczyny oszalały - chichotały na widok chłopaków i obstawiały, który zaprosi kogo na bal. Pokój wspólny Slytherinu jeszcze nigdy nie był tak gwarny. Z tego też powodu zaczęłam spędzać większość wolnego czasu na zewnątrz.

- Próbowałaś już dorwać tego Kruma? - spytałam, a mojej współlokatorce aż zaświeciły się oczy.

- Miałam to zrobić rano, wiesz, wtedy, gdy biega wokół jeziora, ale łaziło za nim całe stado innych dziewczyn.

- To co?

- No... nie chciałam do niego podbijać przed tymi wszystkimi lafiryndami. Rozszarpałyby mnie.

- Jasne - odpowiedziałam drwiącym tonem.

- Och, no weź. Zrobię to. Ty lepiej znajdź sposób na pozbycie się Weasleyów - skrzywiła się przy wymawianiu tego nazwiska.

 Bliźniacy, a zwłaszcza jeden z nich, nie mieli zamiaru odpuścić po pierwszej nieudanej próbie nawiązania współpracy. Fred regularnie zaczepiał mnie, gdy byłam sama i wymyślał kolejne argumenty. Raz już nawet sięgałam po różdżkę, żeby go uciszyć. Musiałam jednak sama przed sobą przyznać, że wściekałam się na niego mniej niż na niektórych Ślizgonów.

- W zasadzie to już się ich pozbyłam - odpowiedziałam, naginając prawdę. Z zaskoczeniem zauważyłam, że musiałam wymuszać grymas, gdy o nich mówiłam. Kiedyś przychodziło mi to naturalnie.

- Jasne - naśladowała moją wcześniejszą odpowiedź Maddie. - Z idiotami nie wygrasz tak łatwo.

 Potaknęłam jej bezmyślnie, po czym zaczęłam pakować rzeczy do torby. Zbliżała się pora obiadu. Przeszłyśmy przez błonia do zamku, gdzie jak zwykle usiedliśmy przy stole z innymi. Na popołudnie zostały już tylko Eliksiry - co oznaczało kolejną godzinę z natrętnym Weasleyem.

- Dzisiaj zajmiecie się eliksirem żywej śmierci - oznajmił Snape swoim grobowym tonem. - Ale zanim zaczniecie robić z siebie pośmiewisko, poznacie wyniki waszej ostatniej pracy nad eliksirem zwiększającym wytrzymałość.

 Poruszyłam się nerwowo na krześle. Snape przejrzał naszą dwójkę i kazał nam zamienić się rolami podczas warzenia tej mikstury - Weasley odwalił większą część roboty, a ja pomagałam. Byłam niemal pewna, że tym razem ocena będzie niższa niż zwykle.

- Coś taka niespokojna? Tamten eliksir był wzorcowy. W końcu pobieram nauki u żeńskiej wersji nietoperza z lochów - nawet teraz musiał w jakiś sposób nawiązać do tematu, którym męczył mnie od blisko tygodnia.

 Posłałam mu zirytowane spojrzenie, a w tym momencie Snape wyczytał nasze nazwiska.

- Fields i Weasley. Nędzny - posłał nam drwiący uśmiech. - Wygląda na to, że Weasley nadaje się jedynie do mycia kociołków.

 Przez salę potoczył się złośliwy śmiech kilku Ślizgonów, a Fred zacisnął pięści. Powinien w tym momencie spuścić w milczeniu głowę, więc oczywiście zaczął mówić.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz