Już na przełomie listopada i grudnia temat Balu Bożonarodzeniowego był wszędzie. Większość Ślizgonów spieszyła się z doborem partnerów, obawiając się zgarnięcia "tych najlepszych". Lizbeth uśmiechała się z dumą, gdy tylko w pobliżu był Pucey, dowodząc, że znowu dopięła swego. Anne zaprosił Warrington, lekko zachęcany przez Petera, który z kolei był w siódmym niebie i zdawał się urosnąć o cal, odkąd Noelle z radością przyjęła jego zaproszenie. Jedynie Madeleine jakoś krzywiła się na wspomnienie o jej partnerze. Wszyscy z góry założyli, że oczywiste jest, że pójdę z Grahamem. Nie zmieniało to jednak faktu, że miło by było, gdyby chociaż symbolicznie mnie zaprosił.
Choć zdarzały się dni, gdy Montague był całkiem znośny, w gruncie rzeczy jego zaborczość i zazdrość odzywały się przez większość czasu. Traktował mnie jak swego rodzaju własność i uwielbiał wręcz siłą zabierać mnie na treningi quidditcha, żeby się popisywać swoją grą i nową dziewczyną.
Spotkania z bliźniakami były moimi promykami słońca w szarej rzeczywistości, i choć po ostatnim burzliwym, przełomowym spotkaniu widzieliśmy się tylko dwa razy, to już udało mi się z nimi w miarę dogadać. Tylko raz powrócili do naszej sprzeczki.
- Nie bij mnie za to pytanie, ale dlaczego trzymasz się z Lizbeth skoro jej nie lubisz?
Wzruszyłam ramionami, nieco odwlekając odpowiedź.
- Moja matka tego chce. Bardzo jej zależy, żebym trzymała się blisko Carrowów. Nie uzyskałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego, ale następnym razem będę ją męczyć, aż odpowie. Ona chyba czasem myśli, że Lizbeth jest jak Alecto, z którą przyjaźniła się w Hogwarcie. Obie są wyniosłe, ale Lizbeth chyba przerosła w tym swoją matkę.
I chociaż nadal nie rozumieli, dlaczego po prostu nie każę Lizbeth się odczepić (powiedzieli to nieco inaczej), to dali mi spokój. Byli zabawni i przyjaźni, a ja szybko złapałam się na tym, że staram się, aby oni też mnie polubili. Stali się odskocznią od złośliwych i chłodnych węży. I już przestałam się łudzić, że wcale się do nich nie przywiązałam w krótkim czasie.
- No w końcu Zadowalający!
Siedziałam właśnie na ziemi w tajemnym pokoju, z wypracowaniami na kolanach, bo dębowy stół był zawalony różnego rodzaju pudełkami, pakunkami i papierami.
Weasleyowie, znowu ubrani w swoje swetry z literami, stali oparci o ścianę.
- Nic dziwnego, przeszła na nas cała inteligencja przeznaczona dla kolejnych dzieci w naszej rodzinie - stwierdził George.
- Biedny Ron został z niczym - dodał z udawanym smutkiem Fred.
Roześmiałam się cicho, kręcąc głową.
- A co z Ginny?
- Nadrabia odwagą i bezczelnością.
Znowu się roześmiałam, czując się aż dziwnie, bo w tym roku zbytnio tego nie robiłam.
- Wyglądasz zupełnie inaczej jak już przestajesz udawać - powiedział George, przyglądając mi się z lekkim uśmiechem.
- Co masz na myśli? - spytałam, przekrzywiając głowę.
Chłopak wzruszył ramionami, chwilę się wahając.
- Ładniej.
Poczułam dziwny dreszcz na karku. Cieszyłam się z tego, że zniknęła ta chłodna rezerwa między mną a bliźniakami, ale nie byłam przyzwyczajona do takich miłych komentarzy (nie licząc tych od Grahama, ale jego "komplementy" niezbyt mnie cieszyły). Poczułam lekkie zakłopotanie i wbiłam wzrok w ścianę gdzieś obok nich.
CZYTASZ
Nie chcę widzieć testrali
Fanfiction"Najpierw zakochał się w wyzwaniu, którym dla niego była. A potem... zakochał się w jej dobrym sercu, które skrywała pod chłodną powłoką, w jej zawziętym charakterze, który dotrzymywał kroku dwóm przekornym Gryfonom, w jej zielonych oczach, które lś...