Na kolejne lekcje - zaawansowane zaklęcia i opiekę nad magicznymi stworzeniami - chodziłam bez swoich „przyjaciół". W tym roku zaklęcia miałam z Krukonami, a opiekę z Puchonami. Tych drugich nie darzyłam zbyt wielką sympatią, ale przynajmniej byli pogodni i nie doszukiwali się problemów. No, zazwyczaj.
- Podejdźcie bliżej, musicie dobrze mnie wszyscy widzieć. Dzisiaj zajmiemy się niuchaczami - Hagrid uśmiechnął się do nas szeroko. On jednak reagował równie pozytywnie na sklątki i na słodkie, małe stworzonka.
Podeszłam bliżej, stając obok jednej z Puchonek. Dziewczyna skrzywiła się na mój widok.
- Lepiej tak nie rób, i bez tego wyglądasz nieciekawie - prychnęłam.
I znowu to samo. Te wszystkie odzywki tak bardzo weszły mi w krew, że momentami nie umiałam ich powstrzymać.
- Odwal się, Fields - warknął jakiś Puchon.
- Ty już lepiej milcz, Meyers.
Puchoni i to ich bronienie siebie nawzajem. Na szczęście cechą Ślizgonów również było braterstwo, więc nie byłam sama.
- Małe borsuki się do nas prują? - zaśmiała się jedna z "naszych".
- Chyba nie musimy wam przypominać, kto tu jest górą? - dodał inny.
Puchoni spojrzeli na nas groźnie, szykując się do kontrataku, ale wtedy do akcji wkroczył Hagrid.
- Dzieciaki, to nie czas na gadanie. No już, zabieramy się do pracy! I nie szemrać mi tam pod nosem!
Moja ślizgońska duma nie pozwoliła mi na okazanie skruchy, więc po prostu odwróciłam się, patrząc przed siebie. Zamiast starać się naprawić moją reputację, to tylko się pogrążałam.
Po lekcji od razu zabrałam torbę i już szłam przez błonia do zamku, na przerwę obiadową. Na popołudnie została mi tylko jedna lekcja, więc miałam już prawie weekend. Na dworze dało się zauważyć pierwsze oznaki zbliżającej się późnej jesieni i zimy - jak to bywało w październiku. Tutejszy klimat był raczej chłodny - lato nie trwało zbyt długo. Wiatr smagał mnie po twarzy, a niebo straciło swój czysty błękit. Nim się obejrzymy, znowu będzie zima. W oddali, na boisku do quidditcha, zauważyłam kilka osób w niebieskich szatach - no tak, dla drużyn to był ostatni dzwonek - zbliżał się koniec skróconego sezonu.
W końcu dotarłam do zamku i z ulgą powitałam ciepłą Wielką Salę. Przy stole siedzieli już Anne i Graham, więc dołączyłam do nich.
- Cześć - rzuciłam i nałożyłam sobie pieczeń i frytki na talerz.
- Cześć - odpowiedzieli chórem.
Podczas posiłku Montague ciągle mnie zagadywał - o lekcje, o patrole, ale na szczęście nie wrócił do tematu Weasleyów.
- Co zostało wam na popołudnie? - zapytałam, gdy do stołu dosiadła się Lizbeth i Madeleine.
- Wróżbiarstwo, obrona przed czarną magią i transmutacja - odpowiedziała Anne.
- Ja tak samo - dodała Maddie.
Spojrzałam na Lizbeth. Blondynka odgarnęła włosy z twarzy i wycedziła:
- Może lepiej spytaj, co ma Weasley? Przy odrobinie szczęścia umówicie się na wieczór.
Zatkało mnie. Tak się cieszyłam, że przemilczeli ten temat.
- O czym ty mówisz, Liz? - zdziwiła się Anne.
- Och, to nic takiego. Alex świetnie się dzisiaj bawiła z Weasleyem na eliksirach.
CZYTASZ
Nie chcę widzieć testrali
Fiksi Penggemar"Najpierw zakochał się w wyzwaniu, którym dla niego była. A potem... zakochał się w jej dobrym sercu, które skrywała pod chłodną powłoką, w jej zawziętym charakterze, który dotrzymywał kroku dwóm przekornym Gryfonom, w jej zielonych oczach, które lś...