rozdział czterdziesty

449 38 5
                                    

- Chodź tu, Alex, Warrington właśnie opowiada o naszej ostatniej wygranej...

 W sali wejściowej zebrała się już spora grupa uczniów oczekujących na rozpoczęcie balu. Złapałam się na tym, że mimowolnie wypatrywałam gdzieś dwóch znajomych rudowłosych postaci.

- No, no, Fields, tyś to się odstrzeliła. Montague, pożyczysz mi ją na jeden taniec, co?

Graham ciągnął mnie wszędzie ze sobą, a ja szybko zauważyłam, że głównie chce się pochwalić "swoją dziewczyną". Stwierdziłam, że niebawem trzeba będzie zakończyć ten fikcyjny związek, bo Montague stawał się coraz bardziej męczący i natrętny. Jakoś musiałam wymyślić inną wymówkę.

- Wiesz, Graham, ja chyba jednak wrócę do dziewczyn - odpowiedziałam, wyrywając mu się spod ramienia. - A, Warrington! Pożyczyć to ty możesz knuta, ale nie mnie.

 Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam przeciskać się przez gęstniejący tłum. Wyłapałam wzrokiem Puceya, a gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że do jego boku tuli się Lizbeth z bardzo zadowoloną miną. Na pewno przyczyniły się do tego zazdrosne spojrzenia innych Ślizgonek.

- A Graham gdzie? - uniosła brew, gdy stanęłam obok.

 Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, gdy usłyszałam:

- No właśnie, gdzie?

 Odwróciłam się przez ramię i z trudem wymusiłam zirytowany grymas na twarzy.

- Zamknij się, Weasley. Przyszedłeś sam czy twoja partnerka już nie wytrzymała?

 Szybko zmrużyłam oczy, starając się odgadnąć, z kim rozmawiam. Doszłam do wniosku, że z Fredem. Gryfon na chwilę zamilkł, gdy być może mimowolnie otaksował mnie spojrzeniem i otworzył szerzej oczy (co spowodowało u mnie dziwnie lekkie uczucie), ale zaraz odzyskał rezon i wyszczerzył się do mnie bezczelnie. Teraz to ja na chwilę zaniemówiłam, gdy przyjrzałam się mu w całości. Miał na sobie proste, ale eleganckie czarne szaty, a nawet jego włosy były jakoś mniej zwichrzone. Była to pewna różnica w stosunku do jego codziennej wystającej spod szaty białej koszuli i niezawiązanego krawata (za który - jak się dowiedziałam - często obrywał od McGonagall).

Ta cała wymiana spojrzeń zajęła może cztery sekundy, a zanim którekolwiek z nas zdążyło się odezwać, do ramienia Weasleya przylgnęła ciemnoskóra dziewczyna w fioletowej sukience.

Tak, to na pewno był Fred.

- Jego partnerka jest tutaj i radziłaby ci uważać na słowa.

- Och, naprawdę? Wybacz, ale jakoś niespecjalnie się ciebie boję - odpowiedziałam od niechcenia. - Rozumiem jednak, dlaczego poszłaś z Weasleyem. Lepszy rydz niż nic, prawda?

 Po tych słowach odwróciłam się, a w środku aż kipiałam. Nie powinnam reagować tak gwałtownie, przecież to tylko Johnson. Jednak pierwszy raz czułam to tak silnie.

Zazdrość.


 Drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem, a tłum zaczął wlewać się do środka. Chwyciłam Grahama pod ramię i ruszyliśmy za innymi.

Już sam zamek był pięknie ozdobiony - kolumny poręczy marmurowych schodów pokrywały wiecznotrwałe sople lodu, a zbroje na korytarzach śpiewały kolędy kiedy się obok nich przechodziło (przynajmniej dopóki Irytek niczego nie zepsuł). Jednak Wielka Sala zmieniła się nie do poznania. Błyszczała srebrem i błękitem, przywodząc na myśl mroźny las. Zamiast czterech długich stołów ustawiono  setkę mniejszych, dwunastoosobowych. Wzdłuż przyzdobionych girlandami ostrokrzewu ścian stały ogromne, ośnieżone choinki oplecione srebrnymi łańcuchami i błyskające światełkami żywych elfów. Tu i ówdzie postawiono piękne lodowe rzeźby, które nie roztapiały się dzięki magii.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz