rozdział piętnasty

475 33 0
                                    

 Następnego ranka od razu popsuł mi się humor. Lizbeth przez dobre czterdzieści minut chodziła między kufrem, szafą i lustrem, kręcąc głową i narzekając.

- Cholerne mundurki, człowiek wygląda w nich jak ropucha - mówiła stojąc przed lustrem i krytycznie przyglądając się swoim ubraniom.

 Po chwili westchnęła i zabrała się za poprawianie mocniejszego niż zwykle makijażu. We włosy wplotła czarną, aksamitną wstążkę, a gdy skończyła, uśmiechnęła się lekko z zadowoleniem.

Miałam nieodparte wrażenie, że ta nagła dbałość o szczegóły miała związek z nowo przybyłymi gośćmi.

- Idziecie? - zapytała Anne, stając przy drzwiach.

Kiwnęłam głową i wyszłam z dormitorium, a w ślad za mną dwie Ślizgonki.

Po chwili szłyśmy dość zatłoczonym korytarzem, a gdy zajęłyśmy miejsca w Wielkiej Sali, od razu nałożyłam sobie porcję pysznej owsianki z jabłkami i masłem orzechowym. Nim zdążyłam zjeść pierwszą łyżkę, na ławę obok mnie opadł Graham, a po drugiej stronie Peter.

- Cześć, dziewczyny - rzucił Montague, przysuwając się bliżej mnie, tak, że nasze ramiona się stykały.

Odruchowo się odsunęłam, myśląc, że trzeba zrobić miejsce. Po chwili znowu jednak poczułam jego dotyk. Nie, na pewno sama sobie to wmawiam. Zajęłam się z powrotem śniadaniem, wyłączając się z dyskusji pomiędzy Peterem a Anne. Bezwiednie spojrzałam na stół Gryfonów. Zauważyłam Harry'ego z Ronem i Hermioną, pochylających się nad jakąś książką. Naprzeciw nich siedzieli bliźniacy. Przyjrzałam się ich twarzom, ale wydawali mi się zupełnie tacy sami. Może z bliska dostrzegłabym jakieś różnice? Wpatrywałam się w nich o sekundę za długo - w pewnym momencie jeden z nich podniósł głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Niemal natychmiast odwróciłam wzrok, koncentrując się na czarnej wstążce we włosach Lizbeth. Po co się tam w ogóle patrzyłam?

- A ty, Alex? - dotarł do mnie głos Grahama.

- Co? - zapytałam, wyrwana z rozmyślań.

- Słuchasz nas w ogóle? Graham pytał, czy skończyłaś już mapę na astronomię - rzuciła ze zniecierpliwieniem Liz.

- Tak - odpowiedziałam.

- Świetnie, możesz nam ją wieczorem pożyczyć - Peter wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chciałbyś, Dukes - warknęłam. - Może pora samemu zajrzeć do książki?

- No weź, Alex... To tylko astronomia - dołączył się Graham i położył rękę na moim kolanie.

- Skoro to tylko astronomia, to na pewno sami sobie świetnie poradzicie - odpowiedziałam z uśmiechem i wstałam od stołu. - Zaraz mamy eliksiry, a chyba zapomniałam podręcznika. Do potem!

- Zaczekaj, pójdę z tobą! - zawołała za mną Lizbeth, ale udałam, że jej nie słyszę.

 Szybkim krokiem przeszłam przez Salę Wejściową. W obecnej sytuacji każda minuta wytchnienia była cenna. Tak naprawdę podręcznik do eliksirów był już w mojej torbie, więc wolną chwilę poświęciłam na krótki spacer po jeszcze pustym dziedzińcu, układając sobie pewne sprawy w głowie. Miałam nieodparte wrażenie, że Graham się do mnie przystawiał. Musiałam przyznać, że był przystojny, z tymi niemal czarnymi oczami i ciemnymi włosami niesfornie opadającymi po bokach jego twarzy, sięgając uszu. Jednak jego charakter przez większość czasu skutecznie mi go obrzydził.

Na dodatek Carrow zrobiła się ostatnio jeszcze bardziej nieznośna z tym swoim kontrolowaniem, ale kilka razy udało mi się ją zbyć. Zdecydowałam się poczekać na rozwój sytuacji z Montaguem - zawsze istniała szansa, że błędnie odczytałam jego sygnały. Przecież tak się zachwycał wilami... Pooddychałam jeszcze przez chwilę rześkim, chłodnym powietrzem, po czym zeszłam do zachodniej części lochów - przeciwnej do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzie mieściła się klasa do eliksirów. W korytarzu światło było przytłumione, ale gdy moje oczy przyzwyczaiły się do tego, odnalazłam wzrokiem Liz i Grahama, siedzących na najniższym stopniu schodów. Podeszłam do nich.

- Spójrz na tych idiotów. Znowu coś kombinują - warknęła, a jej oczy znowu błyskały gniewem.

- Tak bardzo lubią robić z siebie pośmiewisko? - zawtórował jej Graham.

Spojrzałam w tym samym kierunku, choć spodziewałam się, kogo zobaczę. Niedaleko drzwi klasy stali bliźniacy - podrzucali jakieś cukierki w kolorowych papierkach, a obok nich tłoczyli się jacyś uczniowie.

- Jeden galeon za cały zestaw! - usłyszałam głos jednego z nich.

Ten drugi wyciągnął notatnik i zaczął zapisywać nazwiska tych, którzy składali zamówienia.

Gdy znowu spojrzałam na moich znajomych, wpatrywali się we mnie, ewidentnie oczekując, że coś powiem.

- Tak, to głupie - powiedziałam na odczepnego.

Lizbeth wstała i uniosła brwi.

- Alex, chyba zacznę myśleć, że ty ich lubisz - wysyczała.

Okej, pora nieco bardziej się przyłożyć do gry.

- Nie obrażaj mnie, Lizbeth. Po prostu oni nie są warci mojej uwagi - powiedziałam chłodno, patrząc w oczy blondynce.

Jej twarz nieco zelżała, choć przypatrywała mi się jeszcze przez chwilę.

- Coś nie tak, Carrow? - zapytałam ostrzej, przyjmując tę wyćwiczoną postawę.

Dziewczyna cofnęła się o krok. Zabrzmiał dzwonek, więc zaczęliśmy wchodzić do klasy. Usłyszałam za sobą głębokie westchnięcie.

- To teraz dwie godziny z głupcami... - powiedziała Lizbeth, a Graham się zaśmiał. Ja zacisnęłam zęby.


Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz