rozdział piąty

678 29 7
                                    

 Pięć lat później znowu stałam przed tym samym lustrem w moim pokoju, w wieczór poprzedzający rozpoczęcie szóstego roku nauki w Hogwarcie. Jednak niewiele rzeczy przypominało jedenastoletnią mnie. Okazało się, że Ollivander miał rację - urosłam, i to dość znacznie, przerastając moją mamę i siostrę. Wcześniej splątane, długie włosy w głębokim, kasztanowym kolorze były teraz równo ścięte, sięgając moich ramion. Ogólnie bardziej dbałam o swój wizerunek, co zresztą nie było niczym nadzwyczajnym.

Jednak nie tylko mój wygląd uległ zmianie. Jeśli jest jakaś rzecz, za którą mogłam być choć trochę wdzięczna Lizbeth, to jest to przemiana mojego charakteru. Podczas mojej pierwszej podróży Ekspresem Hogwart postanowiłam sobie, że chcę być taka jak ona. Tak by się najpewniej stało, ale na szczęście w porę się opamiętałam i nie zaraziłam chorobliwymi poglądami na temat czystości krwi i wyższości Slytherinu. Stałam się jednak pewna siebie, stanowcza, a nawet przez pewien czas zostałam "liderem" naszej paczki. Jednak na początku piątej klasy przestało mi to odpowiadać - okropne cechy charakteru przejęte od Carrow dawały się we znaki. Stałam się "tą Alexandrą ze Slytherinu", z którą raczej nie za wiele osób chciało się zadawać. To było trochę tak, jakby nagle opadły mi klapki z oczu - zauważyłam, że nie wszyscy Ślizgoni są tacy sami. W tym roku postanowiłam zmienić swoje "szkolne życie". A przynajmniej spróbować.

Przeszkodą była moja matka, która wręcz nie posiadała się z radości, że zaprzyjaźniłam się z Lizbeth Carrow. Ona i mama Liz były przyjaciółkami w Hogwarcie, ale potem ich drogi się rozeszły - domyślałam się, że z powodu Alecto, która stała się Śmierciożercą. Gdy okazało się, że już dawno to porzuciła, dawne przyjaciółki odbudowały swoje relacje. Na moje nieszczęście. Do mojej mamy nie docierało to, że Lizbeth nie jest taka jak jej matka, bardzo zależało jej na tym, żebym się z nią trzymała, "bo to córka Carrowów". Zresztą Nicole, która ukończyła szkołę zanim zaczęłam zastanawiać się nad swoim zachowaniem, całkowicie trzymała jej stronę. Tak, Lizbeth była dobrą, ambitną, zaradną przyjaciółką.

A moja droga złotowłosa towarzyszka świetnie nauczyła się to wykorzystywać, bo znalazła sposób, aby zatrzymać mnie przy sobie. Wystarczyło poskarżyć się Alecto o moim dziwnym i sprawiającym jej przykrość zachowaniu (aktorką była niezłą), a ta już pędziła do mojej matki, aby ta mnie "naprostowała". Moi rodzice byli jedynymi osobami, którym jeszcze nie potrafiłam odmówić. Na początku nawet wierzyłam, że mama ma rację i Lizbeth to świetny materiał na przyjaciółkę, ale długo w tym przekonaniu nie wytrwałam. Wraz z wiekiem dziewczyna stawała się coraz bardziej zaborcza i momentami nieznośna. Było mi czasem przykro, że nasze dobre czasy minęły, zwłaszcza wtedy, gdy Lizbeth miała jakieś powroty do siebie z przeszłości. Ale teraz wiedziałam, że muszę się od niej uwolnić.

Otrząsnęłam się z uporczywych myśli i podeszłam do otwartego kufra. Był pusty, a mama od trzech dni wciąż powtarzała mi, żebym się spakowała. Westchnęłam i wyciągnęłam z szafy pudło z szatami. Wtedy do uchylonych drzwi mojego pokoju zastukała Nicole.

- Hej. Pakujesz się?

- Jak widać. Nie mogłam się do tego zabrać w tym roku - odpowiedziałam.

- Może pójdzie szybciej, jak ci pomogę? - zaproponowała Nikki z lekkim uśmiechem.

 Dobrze, że przynajmniej relacje z moją siostrą wróciły do normy. Przestałyśmy się sprzeczać o Lizbeth i resztę węży, więc Nicole po prostu przyjęła neutralną pozycję. I tak już coraz rzadziej przebywała w naszym domu rodzinnym, bo w Hogwarcie znalazła sobie chłopaka i przyjaciół. Tak, ona miała zdecydowanie lepsze życie towarzyskie ode mnie.

- Jasne. Właśnie wzięłam się za szaty, a potem możesz mi pomóc ze zwykłymi ciuchami - odpowiedziałam.

 Nicole usiadła na podłodze obok mnie i wyciągnęła z pudła czarny, długi płaszcz z herbem Slytherinu po lewej stronie.

- Pokłóciłaś się z kimś z twoich przyjaciół, prawda?

- Ale z ciebie detektyw, widać, że byłaś w Ravenclaw.

- Nie zbywaj mnie, Alex, przecież widzę. Zmieniłaś się. Głównie w pozytywnym znaczeniu, ale mam wrażenie, że zagubiłaś w tym wszystkim siebie - złapała ze mną kontakt wzrokowy, ale szybko spojrzałam w ziemię. - Przez wakacje byłaś taka... żywa, a teraz znowu przygasłaś.

- Po prostu wynikły pewne... konflikty interesów? - uśmiechnęłam się lekko. - Poradzę sobie.

- Pamiętaj, że cokolwiek by to było, to możesz mi powiedzieć. Nie powiem nic rodzicom. Nawet jeśli to dotyczy... Lizbeth.

- Jasne - odpowiedziałam radośnie.

 Nicole jeszcze przyglądała mi się przez chwilę w milczeniu, ale wcisnęłam jej w ręce moje szkolne swetry, koszule i spódnice, aby je poskładała. Wtedy skompletowałam pozostałe części garderoby, łącznie z wszystkimi parami dżinsów, jakie znalazłam w szafie i całym mnóstwem swetrów w różnych kolorach.

 Lata doświadczenia (i troszkę zaklęć zwiększających pojemność podpatrzonych u starszej siostry) pozwoliły mi upakować zaskakująco dużo ubrań do kufra, zostawiając trochę miejsca na podręczniki i inne szkolne głupoty. Nicole przerzucała strony ksiąg do zaklęć i eliksirów, co chwilę zadając jakieś pytania.

- No, panno Fields. Sprawdzę, co zostało w twojej głowie. Co to jest bezoar?

- Kamień odkładający się w żołądku kozy. Działa jak odtrutka, na przykład na amortencję - wyrecytowałam. Eliksiry były moim ulubionym przedmiotem, zaraz po zaklęciach.

- A amortencja to...?

- Eliksir miłosny. Nie szczerz się tak, dobrze wiesz, ile problemów sprawił, gdy twoja droga Jane postanowiła go zrobić i...

- Dobra, pamiętam doskonale, okej? - przerwała mi ze śmiechem.

 Spakowałam wszystkie podręczniki, pergamin, pióra i zestaw potrzebny do eliksirów. W klatce na biurku siedziała nastroszona Anyżka, niezadowolona z tego, że zamknęłam ją na cały tydzień w klatce. Wolałam jednak mieć pewność, że wróci na czas do domu. Upewniłam się po raz ostatni, że wszystko zostało spakowane, a różdżka wraz z odznaką prefekta leży na biurku. Swoją drogą odnalezienie w kopercie z listem ze szkoły tej przypinki było dla mnie dość dużym zaskoczeniem. Zatrzasnęłam kufer i rozciągnęłam się na plecach na dywanie. Nicole zwróciła się w moją stronę, a przez jej twarz przemknął dziwny uśmiech.

- Czego? - warknęłam, ale uśmiechnęłam się.

- Masz jakichś nowych przystojniaków w Hogwarcie?

- Matko, Nicole... - wywróciłam oczami. - Raczej nie... chyba - wydukałam, ale moja siostra mnie przejrzała i wybuchnęła śmiechem.

- Nie? A to kto? - wyciągnęła w moją stronę jakieś zdjęcie.

 Z kawałka papieru uśmiechał się do nas Cedrik Diggory, Puchon z rocznika wyżej. Nakryłam twarz dłońmi, tłumiąc chichot. Madeleine, naszej współlokatorce, bardzo zależało na jego zdjęciu, więc je dla niej wykombinowałam. Tylko że zapomniałam jej je dać.

- No, tłumacz się! - zażądała Nicole.

- To tylko Cedrik. Zwykły laluś - odparowałam.

- Tak, dlatego nosisz jego zdjęcie w podręczniku!

- Oj, zamknij się już. Wcale mi się nie podoba.

- Cedriku, już niebawem ujrzę twoje anielskie oblicze! - zawołała, przyciskając zdjęcie do piersi.

- On mi się nie podoba!


Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz