Już kilka chwil później przemierzałam pogrążone w półmroku korytarze, przygotowując się psychicznie na to, co czekało mnie w salonie Ślizgonów, a jednocześnie próbując się pozbierać po tym, co miało miejsce w ukrytym pokoju.
Sekundy podczas których George wgapiał się w nas z szeroko otwartymi oczami zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a mi jak na złość nie przychodziło do głowy nic mądrego do powiedzenia. Gdy w końcu młodszy z bliźniaków otrząsnął się nieco z zaskoczenia, uśmiechnął się kpiąco i zapytał, czy dobrze się bawiliśmy. Nie miałam jednak czasu na żadne tłumaczenia i ścieranie mu tego głupiego uśmieszku z twarzy, bo było już kilka minut po rozpoczęciu godziny policyjnej, więc tak czy owak nie dowiedziałam się, co takiego chcieli mi pokazać. Odczułam efekty dzisiejszej konfrontacji z Johnson - już nie miałam wygodnej wymówki w postaci odznaki prefekta, gdy wracałam do dormitorium o późniejszych porach.
Stanęłam w końcu przed gładkim murem lochów, próbując uspokoić oddech.
Spokojnie. To tylko węże, nie zależy ci na nich. Niech mówią, co chcą. Masz Freda i George'a.
Na myśl o Fredzie znowu poczułam falę gorąca. Co by się stało, gdyby George przyszedł minutę później?
Spokojnie. Niech mówią, co...
- Fields - usłyszałam głos po mojej prawej, aż drgnęłam z zaskoczenia.
Odwróciłam się gwałtownie. Z ciemności wyłoniła się postać Petera.
- Dukes.
A więc konfrontacja nastąpiła szybciej, niż się spodziewałam. Tylko że nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać.
Teraz już nie było czasu na wahanie. Wypowiedziałam hasło, a ściana rozsunęła się, ukazując opustoszały pokój wspólny.
A raczej tylko mi się wydawało, że był opustoszały.
- No, oto i nasza gwiazda - usłyszałam głos Lizbeth.
- Córka marnotrawna - dodała Anne.
Na chwilę wbiło mnie w ziemię. Czułam się osaczona. Byli tam wszyscy za wyjątkiem - o dziwo - Grahama. I wszyscy patrzyli na mnie ze zdradą i obrzydzeniem w oczach.
Och, jakie szczęście, że w ciągu kilku lat nauczyłam się od nich odpowiadania atakiem na atak.
- Chyba źle to zrozumiałaś, Anne - powiedziałam, zakładając ręce na piersi. - Gdybym była córką marnotrawną, to wracałabym do was ze skruchą, ale ja wcale nie mam takiego zamiaru.
- A więc trzymasz się z Weasleyami. Obrzydliwe.
- Zadziwia mnie, że normalnie nie chcecie nic słyszeć o Gryfonach, a gdy Johnson przybiegła do Lizbeth z plotką, to z radością w nią uwierzyliście. Wybieracie sobie to, co wam pasuje, tak?
Carrow podeszła do mnie. Zastanawiałam się, czy zauważyła, że wychowała sobie kopię siebie, która jakoś nagle się zbuntowała.
- Byłam skłonna uwierzyć tobie, gdyby nie pewne cenne odkrycie.
Uniosłam brwi, zupełnie zaskoczona.
Lizbeth uśmiechnęła się z politowaniem, po czym sięgnęła do kieszeni szaty. Wyciągnęła starannie złożony kawałek pergaminu, rozprostowała go i zaczęła czytać:
- Wesołych świąt!!! Stwierdziliśmy, że jako nasz wierny pomocnik zasłużyłaś na to. My mamy takie same. To był pomysł Geor- Nieprawd- Dobra, to był nasz pomysł.
Słowa zdawały się wsiąkać do mojego mózgu niezwykle wolno, jakby moja świadomość nie chciała ich przyjąć.
A potem uderzyły we mnie z podwójną siłą.
CZYTASZ
Nie chcę widzieć testrali
Fanfiction"Najpierw zakochał się w wyzwaniu, którym dla niego była. A potem... zakochał się w jej dobrym sercu, które skrywała pod chłodną powłoką, w jej zawziętym charakterze, który dotrzymywał kroku dwóm przekornym Gryfonom, w jej zielonych oczach, które lś...