rozdział czterdziesty siódmy

486 41 8
                                    

 Już kilka chwil później przemierzałam pogrążone w półmroku korytarze, przygotowując się psychicznie na to, co czekało mnie w salonie Ślizgonów, a jednocześnie próbując się pozbierać po tym, co miało miejsce w ukrytym pokoju.

Sekundy podczas których George wgapiał się w nas z szeroko otwartymi oczami zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a mi jak na złość nie przychodziło do głowy nic mądrego do powiedzenia. Gdy w końcu młodszy z bliźniaków otrząsnął się nieco z zaskoczenia, uśmiechnął się kpiąco i zapytał, czy dobrze się bawiliśmy. Nie miałam jednak czasu na żadne tłumaczenia i ścieranie mu tego głupiego uśmieszku z twarzy, bo było już kilka minut po rozpoczęciu godziny policyjnej, więc tak czy owak nie dowiedziałam się, co takiego chcieli mi pokazać. Odczułam efekty dzisiejszej konfrontacji z Johnson - już nie miałam wygodnej wymówki w postaci odznaki prefekta, gdy wracałam do dormitorium o późniejszych porach. 

Stanęłam w końcu przed gładkim murem lochów, próbując uspokoić oddech.

Spokojnie. To tylko węże, nie zależy ci na nich. Niech mówią, co chcą. Masz Freda i George'a.

Na myśl o Fredzie znowu poczułam falę gorąca. Co by się stało, gdyby George przyszedł minutę później?

Spokojnie. Niech mówią, co...

- Fields - usłyszałam głos po mojej prawej, aż drgnęłam z zaskoczenia.

 Odwróciłam się gwałtownie. Z ciemności wyłoniła się postać Petera.

- Dukes.

 A więc konfrontacja nastąpiła szybciej, niż się spodziewałam. Tylko że nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać.

 Teraz już nie było czasu na wahanie. Wypowiedziałam hasło, a ściana rozsunęła się, ukazując opustoszały pokój wspólny.

A raczej tylko mi się wydawało, że był opustoszały.

- No, oto i nasza gwiazda - usłyszałam głos Lizbeth.

- Córka marnotrawna - dodała Anne.

 Na chwilę wbiło mnie w ziemię. Czułam się osaczona. Byli tam wszyscy za wyjątkiem - o dziwo - Grahama. I wszyscy patrzyli na mnie ze zdradą i obrzydzeniem w oczach.

Och, jakie szczęście, że w ciągu kilku lat nauczyłam się od nich odpowiadania atakiem na atak.

- Chyba źle to zrozumiałaś, Anne - powiedziałam, zakładając ręce na piersi. -  Gdybym była córką marnotrawną, to wracałabym do was ze skruchą, ale ja wcale nie mam takiego zamiaru.

- A więc trzymasz się z Weasleyami. Obrzydliwe.

- Zadziwia mnie, że normalnie nie chcecie nic słyszeć o Gryfonach, a gdy Johnson przybiegła do Lizbeth z plotką, to z radością w  nią uwierzyliście. Wybieracie sobie to, co wam pasuje, tak?

 Carrow podeszła do mnie. Zastanawiałam się, czy zauważyła, że wychowała sobie kopię siebie, która jakoś nagle się zbuntowała.

- Byłam skłonna uwierzyć tobie, gdyby nie pewne cenne odkrycie.

 Uniosłam brwi, zupełnie zaskoczona.

 Lizbeth uśmiechnęła się z politowaniem, po czym sięgnęła do kieszeni szaty. Wyciągnęła starannie złożony kawałek pergaminu, rozprostowała go i zaczęła czytać:

- Wesołych świąt!!! Stwierdziliśmy, że jako nasz wierny pomocnik zasłużyłaś na to. My mamy takie same. To był pomysł Geor- Nieprawd- Dobra, to był nasz pomysł.

 Słowa zdawały się wsiąkać do mojego mózgu niezwykle wolno, jakby moja świadomość nie chciała ich przyjąć.

A potem uderzyły we mnie z podwójną siłą.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz