Zgodnie z prośbą Dumbledore'a, przyszliśmy do Wielkiej Sali piętnaście minut wcześniej niż zwykle. Za oknem lał deszcz i wiał zimny wiatr, ale w sali było ciepło i jasno. W powietrzu dało się wyczuć oczekiwanie, wszyscy niecierpliwie zerkali w stronę stołu nauczycielskiego. W końcu powstał dyrektor.
- Moi drodzy, niestety pogoda nie pozwala nam na powitanie naszych gości na błoniach zamku. Udam się tam ja wraz z kilkoma nauczycielami, a wy zaczekacie tutaj. Delegaci przyjdą prosto do Wielkiej Sali. Proszę o zachowanie względnej ciszy.
Gwar rozmów nieco przycichł. Dumbledore ubrał swój bogato zdobiony płaszcz i wyszedł w towarzystwie McGonagall, Hagrida, Snape'a i Flitwicka. Madelaine utkwiła swoje szare oczy w drzwiach Wielkiej Sali, najpewniej wyczekując Bułgarów.
- Madelaine Duerre de la Cruz, wyglądasz jak skończona idiotka - powiedziała Lizbeth.
- Nieprawda! Ja tylko czekam...
- ...na zabójczo przystojnych Bułgarów. Wiesz, oni raczej nie słyną ze zbyt przyjaznego usposobienia - dokończyłam za nią.
- To tylko głupi stereotyp. Tak jak to, że Krukoni są kujonami.
- Albo jak to, że Gryfoni to bezmyślni kretyni. Ale to akurat jest prawdą - dodała Carrow.
Kiedy ona w końcu przestanie z tymi Gryfonami?
- Daj spokój, Lizbeth. Skąd w ogóle taka opinia? Myślałam, że to dom odważnych i szlachetnych, czy coś tam.
- Nie załamuj mnie, Alex. Odważnych? Chyba tylko mocnych w gębie, a jak przyjdzie co do czego...
Nie dowiedziałam się jednak, jacy są Gryfoni, bo drzwi rozwarły się z hukiem, Dumbledore ze swoją obstawą wkroczył do środka, podszedł do stołu nauczycielskiego i stanął przodem do nas.
- Moi drodzy, powitajmy piękne uczennice prosto z francuskiego Beauxbatons, wraz z Madame Maxime!
Do Wielkiej Sali wkroczyły dumnym, lekkim krokiem dziewczyny ubrane w błękitne mundurki i kapelusze w tym samym kolorze. Musiałam uczciwie przyznać, że były naprawdę piękne - miały długie blond włosy i jasną, świetlistą cerę. Ich nieskazitelny wygląd zaprzeczał warunkom pogodowym na zewnątrz.
- Ale laski... - wyszeptał Graham.
- Wyglądają jak... boginie - dodał Peter.
Odwróciłam się w stronę chłopaków. Mieli dość głupi wyraz twarzy - wgapiali się w dziewczyny z otwartymi ustami i oczami wielkości galeonów. Byli jak zahipnotyzowani.
- Przecież nie są jakieś nadzwyczajne - prychnęła Lizbeth. - No ej, co z wami?
Rozejrzałam się po wszystkich stołach i zauważyłam, że nie tylko Peter i Montague tak zareagowali. Wszyscy chłopcy patrzyli się z nabożną czcią na ich pełne gracji ruchy. Dziewczyny raczej miały na twarzach grymas niezadowolenia.
- No jasne, przecież one są z Beauxbatons! - zawołała nagle Anne.
- No i co?
Anne prychnęła niecierpliwie, po czym wyjaśniła:
- Tam prawie wszystkie uczennice mają wile w rodzinie. Chłopcy postrzegają je za ósmy cud świata, bo działa na nich wilowy urok.
- Czyli to nie są... zwykłe dziewczyny?
- Nie, zwróćcie uwagę na ich wygląd: wszystkie są szczupłe, jasnowłose i ich skóra zdaje się mieć własny blask. No i są świetnymi tancerkami.
To by wiele wyjaśniało. Gdy uczennice wykonały kilka piruetów i stanęły w idealnym szyku przed Dumbledorem, do sali wkroczyła najwyższa kobieta, jaką w życiu widziałam. Nawet Hagrid był przy niej dość wątły.
- Olbrzymka jest dyrektorką Beauxbatons? Szkoły tych ślicznotek? - usłyszałam zdziwione szepty.
Madame Maxime podeszła do Dumbledore'a, który ucałował jej potężną dłoń. Jej podopieczne zajęły miejsca przy stole Krukonów, wdzięcząc się do wszystkich wokół. Nagle sala ożyła i wybuchła burza oklasków i gwizdów ze strony chłopców. Przewróciłam oczami, gdy Graham aż poderwał się ze swojego miejsca. W tym momencie cały jego fanklub przestał istnieć - teraz liczyły się blond Francuzki. Gdy wrzawa ucichła, dyrektor zawołał:
- A oto nasi goście z mroźnego wschodu! Powitajmy Igora Karkarowa i jego mężnych uczniów z Durmstrangu!
Oni byli zupełnie inni. Przez salę kroczył rząd ciemnowłosych chłopaków w grubych, skórzanych płaszczach, a na przedzie szli połykacze ognia. Wszyscy mieli ten sam zacięty wyraz twarzy i mocną sylwetkę. Na chwilę mnie zatkało, ale szybko wróciłam do siebie. Większość dziewczyn miała taką samą reakcję, ale część miała wypisany na twarzach szczery zachwyt.
- O cholera... - wykrztusiła Madelaine, łapiąc mnie za ramię.
Pokręciłam głową ze śmiechem na widok jej rozanielonej miny. Na końcu szeregu szedł Karkarow o posępnej twarzy, a obok niego jakiś uczeń, który przyciągnął zdecydowanie najwięcej uwagi.
- Ej, czy to jest... - Nott, siedzący niedaleko, zmrużył oczy.
- To jest Wiktor Krum! - dokończył Peter.
- Czekaj... to ten gościu od quidditcha? - kojarzyłam to nazwisko.
- Alex, on jest najlepszym graczem na świecie! Czy ty nie oglądałaś tegorocznych mistrzostw?
- Chyba miałam ciekawsze rzeczy do roboty.
Ku wielkiej uciesze Ślizgonek, Bułgarzy zajęli miejsce przy stole Slytherinu. Niedobrze się robiło na widok Pansy, która wręcz przykleiła się do jednego z nich z "uwodzicielskim" uśmiechem na twarzy. Po kolejnej serii oklasków zapadła cisza, a głos zabrał Dumbledore.
- Wraz z przybyciem naszych gości rozpoczyna się Turniej Trójmagiczny! - machnął ręką w stronę skrzyni stojącej obok, a ta zniknęła. Stała tam teraz na podwyższeniu Czara Ognia, a obok - puchar turnieju. - Zasady omówi teraz pan Bartemiusz Crouch!
Na środek wystąpił siwy, wąsaty czarodziej w zielonej szacie i rozpoczął swój wykład o Turnieju. Czara Ognia miała być wystawiona od dzisiejszej nocy, a kandydaci mieli wrzucać do niej karteczki ze swoimi nazwiskami. Odszukałam wzrokiem Weasleyów, którzy patrzyli na Czarę z determinacją na twarzach. Byłam pewna, że przynajmniej spróbują wrzucić do niej swoje kartki.
- Mam nadzieję, że pobyt naszych gości w Hogwarcie zaowocuje nowymi, pięknymi znajomościami. Pamiętajcie, że główną ideą Turnieju Trójmagicznego jest umacnianie relacji między czarodziejami z różnych części świata - dyrektor uśmiechnął się do nas szeroko. - No dobrze, dosyć gadania na dzisiaj. Wsuwajcie!
Na te słowa stoły zapełniły się jedzeniem, na co tylko czekałam. Zauważyłam, że oprócz standardowych dań pojawiły się także różności z krajów delegatów. Po chwili wahania sięgnęłam po pudding z siekanej wołowiny z sosem z żurawiny.
- Jak myślicie, dadzą się zaprosić na bal? - zapytał rozmarzonym głosem Peter, nadal patrząc tęsknie w stronę Francuzek.
- Bal?
- Nie słuchałyście? Crouch wspomniał coś o zimowym Balu Bożonarodzeniowym.
- Tylko napomknął. Nie wiemy, czy Dumbledore podjął się organizacji - stwierdziła Anne.
- Na pewno będzie chciał go zrobić. Dumby uwielbia stare tradycje.
- Jeśli się odbędzie, to na pewno nam powiedzą. Póki co nie nastawiaj się na podrywanie wil, Dukes. Wydaje mi się, że lubią bawić się tym swoim urokiem. Uwiodą cię, a sekundę później zostawią dla kolejnego - wzruszyłam ramionami.
Zostawiliśmy temat balu i zjedliśmy pyszną kolację, a gdy Dumbledore odesłał nas do dormitoriów, zasnęłam prawie natychmiast. Do moich uszu dotarły jeszcze narzekania dziewczyn na jutrzejsze eliksiry z Gryfonami.
CZYTASZ
Nie chcę widzieć testrali
Fanfiction"Najpierw zakochał się w wyzwaniu, którym dla niego była. A potem... zakochał się w jej dobrym sercu, które skrywała pod chłodną powłoką, w jej zawziętym charakterze, który dotrzymywał kroku dwóm przekornym Gryfonom, w jej zielonych oczach, które lś...