rozdział czterdziesty pierwszy

462 39 5
                                    

Określenie pokoju wspólnego Slytherinu po tej nocy słowem "chaos" wcale nie było przesadą.

Wstałam dość wcześnie i zeszłam do pogrążonego w ciszy salonu, chcąc udać się do Wielkiej Sali na śniadanie, i aż stanęłam jak wryta u stóp schodów. Poprzedniego wieczoru też był tu zamęt, ale nie aż taki. Cały długi stół był zawalony kieliszkami, szklankami i pustymi butelkami ognistej. Każdy stolik i parapet wysokich okien wychodzących na wody jeziora był pokryty śmieciami. Na kanapach, fotelach i podłodze spali Ślizgoni, nadal w swoich wyjściowych szatach. Zauważyłam, że dookoła walały się samotnie różdżki, a jedną z nich poznałam od razu - ozdobną, lekko zakrzywioną wiązową różdżkę Lizbeth. Ruszyłam cicho przez pokój, a na kanapie przed kominkiem zobaczyłam całą paczkę węży, śpiących jeden na drugim. Niewiele zostało z gładkiego upięcia Anne i bujnych fal Madeleine. Ich sukienki były wygniecione, zamki do połowy rozpięte.

Co tu się działo?

Brakowało tylko Petera. Uśmiechnęłam się drwiąco na myśl o tym, gdzie mógł wylądować z tą swoją Noelle.

Wyszłam w końcu z salonu na korytarz lochów, gdzie odetchnęłam chłodnym powietrzem. Zaczęłam iść w stronę Wielkiej Sali, zastanawiając się, czy ktokolwiek już wstał.

Jak się okazało, wstało już trochę osób. Wielka Sala powróciła do swojego normalnego wyglądu, zostały choinki i girlandy na ścianach. Już nawet nie skarciłam się za natychmiastowe spojrzenie na stół Gryffindoru. Znowu poczułam niejasną irytację na widok Angeliny, siedzącej obok Freda i wesoło rozmawiającej z Alicją. Weasleyowie wyglądali na półprzytomnych, a ich włosy powróciły do pierwotnego stanu - lekko zmierzwionych, nieznacznie opadających po obu stronach. Zmusiłam się do wbicia wzroku w stół Slytherinu, gdy przechodziłam obok nich. Zajęłam swoje stałe miejsce, chociaż nie było to konieczne, bo oprócz mnie siedziała tam zaledwie garstka Ślizgonów. Puchoni stanowili najliczniejszą grupę w tej sali.

Nałożyłam sobie kilka tostów i bez entuzjazmu zaczęłam jeść, uparcie patrząc w talerz. Denerwowało mnie to, że tak bardzo musiałam się pilnować, żeby nie patrzeć w ich stronę. Od kiedy to nie umiałam nad sobą panować?

Od kiedy zaprzyjaźniłaś się z Weasleyami.

Nieprawda. Oni nie mają nic do tego.

Ach tak? To dlaczego tak drażni cię widok Angeliny z Fredem?

Bo nie lubię Johnson. Tak jest już od kilku lat.

Tak? I tylko dlatego, że jej nie lubisz, czujesz potrzebę ciągłego zerkania w ich stronę? W jego stronę?

- Wcale nie!

- Wiesz, wydaje mi się, że mówienie do siebie nie jest dobrym znakiem.

 Dotarło do mnie, że ostatnie zdanie we frustracji powiedziałam półgłosem. Poczułam się głupio, więc odruchowo odpowiedziałam atakiem.

- A mi się wydaje, że nie powinnaś się wtrącać w nieswoje sprawy.

 Odwróciłam się przez ramię, żeby zobaczyć, kto do mnie mówił.

- Hemmings? - zdziwiłam się.

- Zazwyczaj mówią do mnie Charlotte - odpowiedziała niewzruszona.

 Prychnęłam w odpowiedzi, a blondynka ciągnęła:

- Koło ciebie wolne, jak się domyślam?

 Nie czekając na odpowiedź usiadła na ławie obok mnie i przyciągnęła do siebie półmisek z owsianką.

Gapiłam się na nią w zaskoczeniu przez dobre trzy sekundy, po czym złapałam za tosta, żeby zająć czymś ręce. Sytuacja, w której ktoś do mnie przychodził i wręcz wymuszał kontakt była dla mnie czymś nowym. A ja niepotrzebnie odruchowo zaczęłam warczeć.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz