rozdział trzydziesty siódmy

439 35 1
                                    

Przez cały kolejny tydzień próbowałam jakoś przedrzeć się przez górę prac domowych, których nawał zesłali na nas nauczyciele. Twierdzili, że za chwilę w głowach będzie nam tylko bal, więc korzystali z ostatnich chwil, gdy nasze umysły były jeszcze "dostatecznie jasne".

- No do jasnej cholery! - usłyszałam wściekły syk Anne. - Nigdzie tego nie ma!

 Szatynka ze złością zatrzasnęła jakąś starą, bardzo zniszczoną książkę i sięgnęła po kolejną ze stosu leżącego na stole. Przysunęła ją do siebie z równą furią.

- Anne ma problem z zadaniem, czy mogę już zacząć panikować? - powiedział Peter, za co został obdarzony zniecierpliwionym prychnięciem.

 Zaśmiałam się pod nosem, a Peter to zauważył i wyszczerzył do mnie zęby. Była to jedna z tych nielicznych okazji, gdy siedział z nami w salonie Ślizgonów, a nie w jakimś bliżej nieokreślonym zakątku siódmego piętra wraz z Noelle.

- "Wyjaśnij negatywne skutki drugiego średniowiecznego buntu goblinów, używając co najmniej dwudziestu argumentów"... Zatłukę tego Binnsa, po prostu go zaduszę gołymi rękoma - mruczała do siebie Anne, przerzucając strony podręcznika. - W naszej książce podają siedem, a w innych tylko się powtarzają.

- Nie chcę nic mówić, ale raczej duszenie nic tutaj nie da - zauważyłam.

- Och, faktycznie, gość jest duchem - warknęła Anne. - Dzięki za przypomnienie, jeszcze bym popełniła gafę i zapytała go, kiedy ma zamiar wybrać się na tamten świat.

- Do usług - skwitowałam z uśmiechem.

 Odchyliłam się do tyłu na krześle, odpoczywając chwilę od wypracowania na Zielarstwo i jednocześnie gratulując sobie w duchu zrezygnowania z Historii magii. Mimowolnie spojrzałam przez ramię Grahamowi, który głowił się nad Zaklęciami.

Aby zaklęcie redukujące spełniało swoje wszystkie funkcje, rużdżka musi być w nienagannym stanie technicznym.

- Graham, myślę, że po tylu latach powinieneś już to wiedzieć, ale "różdżka" nie piszemy przez "u" otwarte.

 Lizbeth nie mogła nie skorzystać z okazji i zaśmiała się szyderczo, ale zupełnie ją zignorowałam.


Taki sam błąd popełnił w zeszłym tygodniu Fred, czego razem z Georgem nie mogliśmy mu odpuścić.

- I ty nazywasz się moim bliźniaczym bratem? Lepiej nie mów tego głośno, bo to skaza na mojej reputacji - drwił George, krzywiąc się z udawaną odrazą.

- Ale przecież i tak jesteście identyczni, więc... - westchnęłam, wznosząc oczy ku niebu.

- Nie jesteśmy identyczni! - odpowiedziały mi dwa zgodne głosy.

 Fred, który siedział przy stole, i George, który stał nad nim i z niego drwił, patrzyli na mnie z tym samym "oburzeniem" na twarzach.

- Zaraz to ty dostaniesz karne wypracowanie, panno Fields - zagroził Fred. - "Wymień piętnaście różnic dowodzących, że Fred i George Weasleyowie nie są identyczni".

 Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na nich z uśmiechem.

- Różnica numer jeden: Fred Weasley ma bardziej garbaty nos.

- No teraz to sobie nagrabiłaś! Co masz do mojego nosa? - oburzył się rudzielec.

- Ależ nic! - odparłam z niewinnym zaskoczeniem. - Tylko wykonuję zadaną mi pracę!

 Fred wstał od stołu i przeszedłszy trzy kroki znalazł się tuż przy mnie, patrząc na mnie zmrużonymi oczami.

- Może pod tym jednym względem jesteśmy identyczni.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz