rozdział szesnasty

488 33 8
                                    

 Zajęliśmy nasze stałe miejsca - ja i Lizbeth w połowie, Graham dosiadł się do Avery'ego po drugiej stronie sali. Po chwili do klasy wszedł Snape, a rozmowy ucichły.

- Nie traćmy czasu. Ostatnio, w związku z całym tym zamieszaniem z Turniejem, nauczyciele bardzo nalegają na integrację między uczniami różnych domów, więc podzielę was na mieszane pary- zignorował jęczenie Ślizgonów. - Każda dwójka uwarzy eliksir, który wylosuje. Macie na to dwie godziny - powiedział. - Jeśli dyrektor będzie utrzymywał swoją prośbę w tej kwestii, to zostaniecie w takich parach do końca semestru - kolejny jęk.

Spojrzałam na Lizbeth. Siłą rzeczy zawsze dobierałyśmy się razem, ale teraz oczekiwałyśmy na polecenia Snape'a. Tyły klasy zostawił na koniec.

- Spinnet do Carrow, Montague do Bell - wskazywał po kolei na pozostałych uczniów. - Weasleyom chyba przydałby się jakiś utalentowany partner, żeby cokolwiek wynieśli z tych lekcji - oznajmił jadowitym tonem, patrząc na ławkę z tyłu klasy, w moim rzędzie.

 Bliźniacy spojrzeli na niego wojowniczo, ale nim zdążyli się odezwać, ciszę znowu przerwał profesor:

- Jeden z was będzie pracował z Quintonem, a drugi z Fields.

Spojrzałam na Snape'a, ale gdy tylko napotkałam jego twarde, czarne oczy, wiedziałam, że nie ma mowy o dyskusji.

- Współczuję - szepnęła Lizbeth i zmierzyła wzrokiem podchodzącą do naszego stolika Alicję Spinnet -  dziewczynę o ciemnoblond włosach, ścigającą Gryfonów.

 Nie odpowiedziałam, tylko pozbierałam swoje rzeczy i podeszłam do ławki bliźniaków. Jeden z nich wstał i przyjrzał mi się badawczo, po czym bez słowa poszedł do Quintona. Opadłam na jego miejsce i wpatrywałam się tępo przed siebie. Po swojej lewej stronie, nieco z przodu i po przekątnej miałam Lizbeth, a w ławce za mną siedział Graham. Takie położenie nie stawiało mnie w zbyt komfortowej sytuacji.

- Udajemy, że się nie znamy? - zapytał po chwili, a ja miałam ochotę kopnąć go pod ławką.

- A jest inaczej? - wysyczałam w jego stronę, modląc się, aby Graham tego nie słyszał.

- Znamy już swoje imiona... - zaczął, a ja zorientowałam się, że nawet nie wiem, z kim mam do czynienia. Skojarzyłam jednak, że wtedy w bibliotece spotkałam Freda.

- A więc znowu Fred, tak? - przerwałam mu.

- O, czyli jednak się znamy - odparował z szerokim uśmiechem.

Przewróciłam oczami, a Snape wrócił na przód klasy i przemówił:

- W tym worku umieściłem kartki z nazwami eliksirów, które w teorii powinniście już umieć uwarzyć. Nie mam jednak zamiaru biegać za wami jak idiota, więc skorzystamy z tego, że jest to szkoła magii - uniósł skórzaną torbę do góry i potrząsnął lekko. - Na co czekacie? Nie nauczyli was machać tymi różdżkami?

Kilka osób oprzytomniało i zawołało "Accio!", a reszta poszła ich śladem.

Weasley uniósł swoją różdżkę, ale złapałam go za rękaw.

- Ja to zrobię. Jeszcze przypadkiem zadrży ci ręka i odrobinę zmienisz Snape'owi wygląd.

- Nie, to raczej słaby pomysł. Nie chciałbym zaszkodzić jego image'owi nietoperza z lochów - odpowiedział i uśmiechnął się niewinnie. - Jednakże z chęcią zobaczę zaklęcie przywołujące w wykonaniu niewątpliwie utalentowanej Ślizgonki.

Powstrzymałam śmiech i pokręciłam głową ze zniecierpliwieniem, po czym wzięłam do ręki własną różdżkę i przywołałam karteczkę odpowiednim zaklęciem. Po chwili świstek leżał już w mojej dłoni. Odwróciłam go.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz