rozdział dwudziesty ósmy

466 39 3
                                    

 Następny weekend był ostatnim przed Świętem Duchów, podczas którego Czara miała dokonać wyboru zawodników turnieju. Z tego powodu atmosfera w zamku zrobiła się bardziej napięta, a w powietrzu wisiała ekscytacja i oczekiwanie.

Przez cały piątkowy wieczór musiałam znosić opowieści Grahama o jego najlepszych manewrach w quidditchu. Patrol był wyjątkowo nudny, bo złapaliśmy tylko kilku Gryfonów na szmuglowaniu ognistej i jakąś parę z Ravenclawu w kącie korytarza.

- Clearwater, coś marnym przykładem świecisz - prychnęłam, gdy podeszliśmy bliżej i rozpoznałam jedną z nowych prefektów. - Obściskiwać się na korytarzu po dziewiątej? Chyba nie chciałabyś stracić swojej odznaki?

 Tak naprawdę zupełnie mnie nie obchodziło, co kto robił, gdzie i o której, ale towarzystwo Grahama skutecznie wprawiło mnie w bojowy nastrój.

- Ravenclaw traci pięć punktów, a teraz spadać stąd - warknął Montague.

- Nie będziecie nam rozkazywać! - obruszyła się dziewczyna, a jej chłopak wstał, rzucając wyzywające spojrzenie Grahamowi. - Za kogo ty się uważasz?

- Ostrzegam cię, Catherine - powiedziałam, zniżając głos. - To, że jesteś prefektem nic nie znaczy. Wiedz, że jak się postaram, to... - stuknęłam znacząco w swoją odznakę. 

 Dziewczynę chyba bardziej zaniepokoił fakt, że zwróciłam się do niej po imieniu, niż cokolwiek innego. Posłała mi wściekłe spojrzenie, po czym chwyciła chłopaka za rękę i odeszła z nim bez słowa w stronę Wieży Północnej. Patrząc za nimi znowu poczułam się źle. Chyba już nie dało się naprawić mojej sytuacji.

- Lubię cię taką - usłyszałam głos Montague'a. - No wiesz... ostrą.

 Rzuciłam mu zniecierpliwione spojrzenie, a on uśmiechnął się znacząco.

- Ale ja nie lubię twoich głupich komentarzy, więc bądź cicho.

 Chłopak zaśmiał się, jeszcze bardziej mnie denerwując.

- Właśnie o tym mówię. Lizbeth tylko dużo szczeka, ale ty... masz nad nią przewagę. Zastanawiam się, czy w tych sprawach też taka jesteś.

Weźcie ode mnie tego kretyna, proszę.

Czując, że już dłużej go nie zniosę, ruszyłam w stronę schodów, żeby wrócić do lochów. Przecięłam przez pusty pokój wspólny i weszłam do dormitorium, zanim ten przygłup mnie dogonił.

- Cześć - mruknęła na powitanie Anne. - Jak patrol?

- Uuu, chyba nie najlepiej - wtrąciła się Lizbeth z mściwym uśmieszkiem na twarzy. - Wyglądasz na wściekłą. Co się stało?

 Przez chwilę chciałam je zignorować, ale to i tak nie miałoby sensu.

- Graham - odpowiedziałam, ściągając szaty.

 Zauważyłam, jak Anne i Lizbeth wymieniają spojrzenia.

- Co zrobił? - dopytywała się Madeleine.

- Był tam ze mną. To wystarczyło.

 Opadłam na łóżko i nakryłam twarz dłońmi. Jak długo jeszcze wytrzymam?

- Wiesz, Alex, nam się wydaje... - zaczęła powoli Anne.

- ...że on coś do ciebie ma - dokończyła niecierpliwe Lizbeth. - On lubi się bawić w zdobywanie dziewczyn, a ty nigdy nie byłaś jakoś szczególnie na niego otwarta. To go chyba kręci. Więc uważamy, że jesteś jego nowym celem.

- Bardzo śmieszne, Liz - prychnęłam, siadając na krawędzi materaca. - Przecież on jest zainteresowany swoim kółkiem adoracji.

 Lizbeth przewróciła oczami, wzdychając z irytacją.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz