rozdział trzydziesty drugi

440 40 5
                                    

 Tego dnia lekcje ciągnęły mi się niemiłosiernie. Między mną a Lizbeth wytworzył się chłodny dystans, ale nie żałowałam ani jednego wypowiedzianego przeze mnie słowa. Pocieszał mnie jedynie fakt, że był już piątek, a więc miałam przed sobą dwa dni wolnego. Gorszą stroną tego dnia był wieczorny patrol z Grahamem.

Jeszcze nie wiedziałam, ile podczas niego się zmieni.

Wracałam właśnie zziębnięta z cieplarni razem z Madeleine, Lizbeth i Peterem, mając w głowie tylko ciepłą Wielką Salę. Listopad w Szkocji był okropny.

W sali wejściowej czekała Noelle, ubrana w błękitny płaszcz idealnie podkreślający wilowe pochodzenie. Jej lśniące, platynowe włosy spływały gładką kaskadą po plecach aż do talii, jakby drwiąc z naszych potarganych wiatrem fryzur.

- Peter! - zaszczebiotała i rzuciła się blondynowi na szyję, szczerząc się w nieco sztucznym uśmiechu.

 Napotkałam na spojrzenie Lizbeth i wyjątkowo nie popatrzyłyśmy na siebie groźnie, ale raczej z wyrazem mdłości na twarzy. Noelle odciągnęła rozmarzonego Petera na bok, po czym wspięła się na palce i pocałowała go w usta. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.

- To oni są...? - wydukała Madeleine, równie zaskoczona co ja.

- Na to wygląda - pokiwałam głową.

 Wyminęłyśmy tę parę i weszłyśmy do Wielkiej Sali, gdzie siedzieli już Anne i Graham. Opadłam na ławę i powoli przysunęłam do siebie półmisek z ziemniakami.

- Wiesz co, Alex? - powiedziała nagle Anne przesadnie miłym tonem. - Ja chyba wiem, dlaczego tak zareagowałaś rano.

No proszę, czyli Lizbeth już wszystko opowiedziała swojej przyjaciółce.

 Rzuciłam szybkie, ale wymowne spojrzenie blondynce, która ostentacyjnie odwróciła wzrok.

- Och, czyżby? - odpowiedziałam lekceważąco, ponownie zajmując się swoim talerzem.

- Tak. Wydaje mi się, że ty masz coś na sumieniu. Nie jesteś wobec nas szczera.

Żeby to od dzisiaj.

- Chyba nie rozumiem - powiedziałam, przekrzywiając głowę z udawanym zainteresowaniem. - Co miałabym mieć na sumieniu?

- No nie wiem, na przykład kontakt z Weasleyami?

 Zmroziło mnie na te słowa, ale natychmiast się opanowałam, utrzymując znudzony wyraz twarzy. Miałam jednak wrażenie, że Anne nie umknął ten ułamek sekundy, gdy w moich oczach zalśnił strach.

- Słucham? Kontakt z Weasleyami? Nie, dzięki, chyba wystarczą mi Eliksiry z jednym z nich - powiedziałam ostro, w ostatniej chwili powstrzymując się przed powiedzeniem "Eliksiry z Fredem".

- Ach tak? To może powiesz mi, dlaczego się tak na ciebie gapią? - wtrąciła się Lizbeth, wręcz trzęsąc się z powstrzymywanej złości.

 Nadal zachowując obojętność na twarzy, ale z żołądkiem ściśniętym niepokojem, zerknęłam ponad jej ramieniem na stół Gryfonów. Niestety, miała rację. Bliźniacy wyraźnie patrzyli w moją stronę, ale gdy tylko zauważyli moje spojrzenie, udali, że są pochłonięci rozmową z Lee. Nieznacznie poprawiłam się na ławie.

- Wy naprawdę myślicie, że ja wiem, co siedzi w łbach takich kretynów? - zadrwiłam, ale te słowa wręcz parzyły w język.

 Obie patrzyły się na mnie zmrużonymi oczami, ewidentnie nieprzekonane co do mojej "niewinności". W głowie szybko przetwarzałam najlepsze wyjście z tej sytuacji.

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz