rozdział dwudziesty czwarty

442 30 0
                                    

 Obeszłam pusty stadion z zamiarem zaczekania na bliźniaków przy szatni. Z niewielkiego budynku wychodziła właśnie jedna z szukających Gryfonów.

- Alicjo! - zaczepiłam ją szybko. - Są tam Weasleyowie?

 Dziewczyna posłała mi lekko zaskoczone spojrzenie, po czym się uśmiechnęła.

- Są, właśnie dostają ochrzan od Angeliny! - po tych słowach zarzuciła sobie miotłę na ramię i weszła na stadion.

„Co oni znowu zrobili" - pomyślałam i podeszłam bliżej.

 Z szatni wyszła jeszcze Katie Bell, aż w końcu, po kilku minutach wyszli bliźniacy. Obaj byli w swoich szkarłatno-kremowych szatach do gry. Zanim zdążyłam to powstrzymać, przez moją głowę przemknęła szybko myśl, że dobrze w nich wyglądają.

- Jesteście w końcu! - krzyknęłam, na co oni odwrócili się w moją stronę, a jeden z nich uśmiechnął się nieznacznie. Drugi był raczej zaskoczony.

„Fred po prawej, George po lewej" - wywnioskowałam z ich zachowania.

- Co tu robi pani prefekt? Chcesz podpatrzyć naszą taktykę? - powiedział Fred, podchodząc bliżej, a to samo zrobił jego brat.

- Och, ja tylko przekazuję wam informację od Snape'a. Macie szlaban. W sobotę o jedenastej - powiedziałam, uśmiechając się z lekką satysfakcją na widok ich twarzy.

- Ale chyba nie mówisz o tej sobocie? - spytał George, otwierając szeroko oczy.

- Właśnie o tej, Sna... chwila. Czy w sobotę gracie z nami? - zapytałam, nieco zaskoczona ich reakcją.

- Tak, w tę sobotę gramy ze Ślizgonami! - nagle u ich boku pojawiła się wściekła Johnson. Coś zimnego opadło na dno mojego żołądka, ale starałam się patrzeć na dziewczynę z obojętnością. - A ty, na wzór swoich podłych, oślizgłych kolegów, kombinatorów od siedmiu boleści, zrobiłaś wszystko, żeby...

 Naszym relacjom daleko było do przyjaźni, więc większość konwersacji kończyła się tak samo - krzykiem.

- Chwileczkę! - przerwałam jej, również podnosząc głos. - Ja nie ustalałam tego szlabanu, tylko przekazuję słowa Snape'a! Wiesz co, Johnson? Trochę to mało szlachetne i roztropne wrzucać wszystkich do jednego wora!

- Ale tak jest zawsze! Wszyscy Ślizgoni są po jednych pieniądzach! - wrzasnęła. Weasleyów chyba zamurowało, bo stali w miejscu, gapiąc się na nas. - Tylko szukacie sposobu na zwycięstwo, zamiast grać uczciwie! Tak robił Flint, tak robi Montague, tak...

- Ale ja nie jestem ani Flintem, ani Montaguem! I byłabym wdzięczna, gdybyś przestała wrzeszczeć, bo nie masz pojęcia o czym mówisz! A wszystko przez tą chorą nienawiść!

 Johnson opuścił ręce i nieco pobladła. Chyba spodziewała się innego zachowania.

- Się porobiło - westchnął Fred, który odzyskał rezon. - Nie ma co wojować ze Ślizgonami, Angelino. A już na pewno nie z takimi jak ona.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - warknęłam jednocześnie z Johnson.

 Fred parsknął śmiechem, a jego brat przyglądał się całej tej scenie z dziwnym błyskiem w oku.

- Co to za wrzaski? - z szatni wychyliła się ostatnia osoba z drużyny - Wybraniec Harry Potter.

- Och, nic takiego. Mały konflikt interesów, wiesz jak wygląda integracja w naszym Hogwarcie - odpowiedział Fred.

 Potter potoczył wzrokiem po tym małym zbiegowisku i zauważył mnie. Jego twarz lekko stężała.

- Gdzie Ślizgoni, tam awantury.

 Wzniosłam oczy ku niebu. Miałam dość tych stereotypów o moim domu.

- A gdzie Gryfoni, tam chaos - wycedziłam.

 Johnson wyraźnie traciła już cierpliwość. Treningi były dla niej świętością, co najwyraźniej przejęła po Woodzie.

- Macie zagrać w sobotę. Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie - warknęła do bliźniaków, po czym skinęła na Pottera. - Chodźmy, zaczniemy rozgrzewkę. A wy macie trzy minuty - dodała, znowu wskazując na Weasleyów.

 Pomaszerowała w stronę boiska, a za nią ruszył Harry, ze swoją Błyskawicą na ramieniu. Stałam przez chwilę w milczeniu, nadal wlepiając wzrok w ściany trybun.

- Można się tego było spodziewać po Snapie - wymamrotałam.

- Stary nietoperz. A McGonagall wciśnie kit, że nasze zachowanie jest wyjątkowo karygodne i powie jej, żeby wystawić rezerwowych - prychnął Fred.

- Już przegraliśmy. Rezerwowi są beznadziejni - mruknął George, po czym zaklął, kopiąc ze złością jakiś kamień.

 W mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Odmówiłam im pomocy z Eliksirami, ale może zamiast tego... ale to by skreśliło moją opinię zimnej Ślizgonki... ale czy nie tego właśnie chciałam?

I zanim zdążyłam to skonsultować z mózgiem, usłyszałam własny głos:

- Jest pewien sposób na to, żebyście odwalili robotę i zagrali w meczu.

 Obaj bliźniacy spojrzeli na mnie z ciekawością.

- Hermiona nie ma już tego cacka do zmieniania czasu - powiedział George.

- Nie chodzi o żadne zmienianie czasu! Chodzi o mnie.

Patrzyli na mnie w osłupieniu, na co westchnęłam z rezygnacją i przewróciłam oczami.

- Pamiętacie, kim jestem? Prefektem. A co robią prefekci? Pilnują uczniów na szlabanach, jeśli nie chce się tego robić nauczycielom.

- Odrobisz karę za nas? - zapytał Fred z nadzieją.

- Bardzo śmieszne, Weasley - prychnęłam. - Jeśli zechcę, to przekonam Snape'a, żeby oddał mi opiekę nad wami, na co pewnie z chęcią przystanie. Bez urazy, ale on was naprawdę nie znosi.

- No coś ty? - wtrącił się George.

- A już myśleliśmy, że wyśmiewanie i poniżanie na każdym kroku to jego przejaw miłości!

- Zrujnowałaś nasze nadzieje.

 Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc głową.

- Słuchajcie mnie! Pomogę wam na tym szlabanie, bo pewnie będziecie czyścić kociołki. Poznałam po tym, że od kilku tygodni hoduje w nich każdy możliwy brud. Załatwimy to szybko, powiem Snape'owi, że skończyliście, a wy pójdziecie grać.

- A dlaczego miałabyś pomóc Gryffindorowi? - zapytał podejrzliwie George.

 Zawahałam się przez chwilę, nie wiedząc, jak bardzo szczerze odpowiedzieć.

- Powiedzmy, że Ślizgoni czasami działają mi na nerwy.

 Bliźniacy przyglądali mi się jeszcze przez chwilę, ale twarze im pojaśniały. Fred podszedł do mnie, szczerząc zęby w uśmiechu.

- Cudownie jest mieć oswojoną Ślizgonkę pod ręką - powiedział i zarzucił swoje ciężkie ramię na moje barki.

- Dobra, spadać na trening! Już! - pogoniłam ich. - I ani słowa nikomu! Sama nie wierzę, że zaproponowałam wam pomoc.

- Tak jest! - odwrócili się i ruszyli w stronę wejścia.

- Hej! A co wy znowu przeskrobaliście u Johnson? - przypomniało mi się.

- Nic takiego! Ona dramatyzuje!

- Może tylko zaczarowaliśmy odrobinę tablicę ogłoszeń...

- ...która nie wiedzieć czemu zaczęła wypisywać ciekawe epitety na temat drużyny Ślizgonów! - dokończył Fred i pobiegł ze swoim bratem na stadion.

Patrzyłam za nimi, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zostałam jeszcze przez chwilę, gapiąc się w przestrzeń. George zdawał się spojrzeć na mnie nieco przychylniej. Może to nie był aż tak zły pomysł?

Nie chcę widzieć testraliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz