14. Okropne ma pan te blizny

235 28 14
                                    

Budynek szpitala miał trzy piętra, a oni – po kolejnym okazaniu dokumentów przez mężczyznę – skierowali się na to drugie.

Eirik się stresował. Pierwszy raz był w takim miejscu, chociaż na razie wyglądało względnie w porządku. Ściany miały miętowy odcień, przy oknach stały plastikowe krzesła dopasowane kolorem do wystroju. Na każdych drzwiach prowadzących najpewniej do gabinetów lekarskich lub sal szpitalnych – tego nie wiedział – wisiały jakieś karteczki.

Patrzył na te Omegi. Wyglądały na spokojne, jakby wcale tutaj nie cierpiały. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że wydawały się bardziej zadbane niż te, które ukrywały się w miastach.

Nie tego się spodziewał.

– Idziesz czy zamierzasz zwiedzać? – spytał go mężczyzna.

Eirik cicho westchnął i trochę szybciej do niego podszedł.

– Szpitale nie wyglądają... nie wiem... inaczej? – zapytał, wciskając dłonie do kieszeni swojej bluzy.

W głowie miał inne wyobrażenie – ludzi leżących na łóżkach w białej pościeli, lekarzy w maseczkach na twarzy i dużo chorych pacjentów. To, co miał przed oczami, nie pasowało do obrazu utworzonego w głowie.

– To część do przyjmowania pacjentów, nie sam szpital – wyjaśnił mu mężczyzna, wzdychając dość ciężko, jakby tym zirytowany. – Nie mam całego dnia na zajmowanie się twoją sprawą, więc się pospiesz.

– Przecież idę – westchnął cicho Eirik. – Ale mam jeszcze jedno pytanie, bo żaden z tych idiotów nawet tego mi nie chciał powiedzieć. Jak masz na imię? Tak trochę dziwnie bez tego.

Przez chwilę mężczyzna patrzył na niego zaskoczony, a później cicho prychnął:

– Lucca – rzucił jedynie i zaczął iść przed siebie.

Przynajmniej czegokolwiek się dowiedział, to już był mały sukces.

Eirik skierował się za nim, starając się nie robić więcej problemów. Przeszli dwoma korytarzami, następnie przez jakieś szklane drzwi i znowu prosto, a następnie skręcili prawo. Na identycznych krzesełkach o miętowym kolorze siedziały dwie kobiety, rozmawiając o czymś. Gdzieś dalej z jednego pomieszczenia wyszedł lekarz i szybko skierował się do tego znajdującego się trzy drzwi dalej.

Lucca podszedł do któryś drzwi. Przez chwilę patrzył na przywieszoną przed nimi kartkę, a później stanął z boku. Eirik nie był pewien, co właściwie miał robić. Rozejrzał się, ale nic właściwie nie przykuwało jego uwagi. Całe to miejsce składało się z identycznych pomieszczeń, ile można było patrzeć na miętowe ściany?

Minęło pięć, może sześć minut. Ciszę przerywała niewyraźna rozmowa dwóch Omeg, której jednak Eirik nie potrafił zrozumieć. Zaczynało mu się tu trochę nudzić, miał ochotę się położyć.

W końcu jednak drzwi się otworzyły. Wyjrzał z nich wysoki mężczyzna o ponurym wyrazie twarzy. Był młody, a na jego nosie spoczywały okulary o ciemnych oprawkach.

– Fetisch Eirik? – spytał i jego głos wcale nie zabrzmiał przyjemnie. Ale wyglądał na lekarza w tym swoim białym stroju. W oczy rzucał się dziwny przedmiot przerzucony na szyję, który Eirik musiał już kiedyś widzieć. Spojrzenie mężczyzny zatrzymało się na nim i ten jakby głośniej westchnął. – Zapraszam do środka. Bez towarzystwa Alfy.

Eirik lekko uniósł brwi i się zawahał Zerknął na Luccę, ale ten wydawał się wcale nie przejąć tymi słowami. Dlatego chłopak skierował się do środka, mając wrażenie, że serce bije mu dużo mocniej, niż powinno.

Nadludzie || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz