36. Wierzę, że są na świecie szczególne jednostki

195 26 24
                                    

Kiedy Mikkel mieszkał jeszcze w domu z bratem i ojcem, jego regularną zaczepką wobec Ludjaisa było nazywanie go pracoholikiem. Nie raz śmiał się, że czas, jaki jego młodszy brat poświęca na naukę, później przełoży się na uwielbienie do nadgodzin i jak nic za kilka lat będzie trzeba go z tego wszystkiego leczyć.

Ludjais zazwyczaj z obojętnością znosił te wszystkie złośliwości. Mikkel miał trudny, często nieznośny charakter, ale dalej był jego starszym bratem – w jakimś stopniu budził respekt, nawet jeśli jego postawa nie raz była krytykowana przez innych. W głowie młodszego Berwegalleliona zawsze też istniał jakiś powód – długie przeżywanie śmierci Thyrii, później ten wiek, kiedy podobno każdy chciał się buntować, a później samobójstwo Irys.

Ale na tydzień przed tym, jak Mikkel miał stawić się na komisję wojskową i znowu wieczorem wyśmiał Ludjaisa robiącego jakieś notatki, ten stracił cierpliwość. Z pełną powagą i bez większego zastanowienia odparł, że i tak woli swój możliwy pracoholizm od możliwego alkoholizmu. Riposta całkiem dobra i trafna, a – jak się niedługo okazało – aż zbyt trafna. Bo przecież wiedział, że jego brat nie sięgał po ten alkohol dla przyjemności, że przecież już i tak otrząsnął się i funkcjonował całkiem normalnie, nie tak, jak zaraz po śmierci przyjaciółki.

Tyle jednak wystarczyło, by Mikkel zniknął z domu rodzinnego. Gdzie znajdował się przez ten tydzień, tego nikomu nie powiedział. Ich ojciec nawet nie zareagował na zniknięcie syna, a po tygodniu nad ranem Ludjais dostał informację, że ten już stawił się na komisji. W kilku krótkich wiadomościach wydawał się śmiać z tego, że prawie nie chciano go przyjąć i dowódcy nie wiedzieli, co z nim zrobić.

Zobaczyli się dopiero ponad rok później, kiedy Mikkel przyjechał po swoje rzeczy, mówiąc coś o wynajętym mieszkaniu i pracy w stolicy. Wszystko niby było normalnie, ale w samym zachowaniu brata Ludjais czuł większy niż kiedykolwiek dystans i czasami naprawdę miał wrażenie, że wtedy trochę przesadził.

Jeśli jako braci cokolwiek ich łączyło, to z pewnością było to przesadzanie ze zbyt wieloma rzeczami. Czasami obydwoje nie znali umiaru.

O tym myślał, jadąc rano do budynku ministerstwa, w którym pracował. W dniu, który miał mieć wolny i absolutnie nie powinien zajmować się pracą. Wczoraj jeszcze właściwie tak planował, chciał ugotować sobie na obiad coś bardziej skomplikowanego, posprzątać w mieszkaniu i pojechać na siłownię. Jedynie wieczorem zamierzał włączyć sobie nagrywane obrady sejmu związane ze złożeniem projektu narzucającego na Omegi jakiś kolejny obowiązek. Wcześniej nagrania pomagały mu w nauce, teraz jednak głównie oglądał je po to, by odnajdywać na sali jego pracodawczynię i czekać, aż któregoś dnia w końcu postanowi zająć miejsce przy mównicy sejmowej.

Do tej pory nie doczekał się tego momentu, jedynie czasami dostrzegał ją siedzącą gdzieś z tyłu i głosującą w milczeniu.

Wyjątkowo jednak to nie ten grożący mu pracoholizm kazał mu tutaj dzisiaj rano przyjechać, a kobieta, która dzień wcześniej go o to poprosiła, gdy kończył pracę. Nie miał pojęcia, co Annemette mogła od niego chcieć, ale nie widział też powodu, żeby nie przyjeżdżać. Nie umiał tego logicznie wyjaśnić, ale coś w jej osobie nie dawało mu spokoju. Coś z nią było nie tak.

Zaparkował samochód na praktycznie pustym parkingu. Kątem oka dostrzegł jedynie dwa osobowe samochody i jeden z logo jakiejś firmy kurierskiej, z której usług czasami też korzystał. Schował kluczyki i poprawił marynarkę, nim wszedł do budynku, z zaskoczeniem dostrzegając stojącego przed barierkami kuriera z dość sporym pudłem w rękach.

– Mogę w czymś pomóc? – spytał, podchodząc do mężczyzny.

Ten odwrócił się do niego i cicho prychnął, jakby już był naprawdę zirytowany.

Nadludzie || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz