vrokush, rok 035
Wyszła z tunelu, który prowadził z peronu prosto na ulicę Vercoran. Stukot obcasów jej butów mieszał się z dźwiękiem szumiącego pomiędzy gałęziami drzew wiatru. Do jej uszu dotarł pisk opon, a później przed oczami mignął jej szybko przejeżdżający ulicą samochód.
Poprawiła niesforny kosmyk czerwonych włosów i rozejrzała się dookoła. Liczyła, że może na postoju dostrzeże jakąś taksówkę, która podwiezie ją bliżej jej celu, jednak o tej godzinie nikt nie czekał na ewentualnego klienta. Zapięła guzik swojego ulubionego, zielonego płaszcza, przy samej szyi i zerknęła jeszcze na torbę, którą miała na swoim ramieniu. W końcu niechętnie ruszyła do przodu.
Przeszła przez praktycznie opustoszałą ulicę, sama zaskoczona tak małym ruchem. Czuła, że coś jej nie pasowało, coś było nie tak. Jednak starała się o tym nie myśleć, aby nie okazywać paniki. To mogłoby nie tylko ją zgubić, ale też wielu innych ludzi.
– Nie boi się pani sama chodzić nocą?
Zatrzymała się, słysząc niski głos, który z pewnością skierowany był do niej. Obróciła głowę w lewo, w kierunku miejsca, gdzie powinien stać mężczyzna, który zadał jej pytanie.
– Miasto jest tak dobrze pilnowane, że nie mam się czego obawiać – odparła, starając się uśmiechnąć. Poczuła, jakby ktoś ścisnął jej żołądek, ale nie okazała tego.
Światło ulicznej latarni pozwoliło jej domyślić się, kim jest nieznajomy. Ciemny mundur i charakterystyczna czapka na głowie, z rzucającą się wyszytą literą „A" na środku mówiły o tym człowieku wszystko.
– Dbamy o pani bezpieczeństwo.
Tove nie potrafiła go rozpoznać. Przed wyjazdem kojarzyła nawet z imienia większość żołnierzy oddelegowanych do pilnowania miasta. Potrafiła się z nimi dogadać, tak, aby nie robili większych problemów. Najwidoczniej podczas jej nieobecności część z nich musiała się zmienić, a ten nie wyglądał na takiego, który łatwo idzie na nielegalną współpracę.
– Poproszę pani kartę identyfikacyjną – powiedział po chwili, podchodząc bliżej. Tove bez wahania sięgnęła do torby i zaczęła szukać odpowiedniego dokumentu. Czuła, jak trzęsą jej się dłonie, nawet, jeśli tutaj nic nie powinno pójść źle. Dopóki nie będzie chciał przeszukać jej rzeczy, nie powinna mieć żadnych problemów.
W końcu udało jej się znaleźć portfel, z którego wyjęła plastikowy prostokąt. Podała go żołnierzowi, który odszedł kilka kroków, żeby stanąć bliżej światła latarni i odczytać z niego wszystkie dane.
– Więc, pani Tove... – mruknął bardziej do siebie, ale po chwili zerknął na kobietę. Zmierzył ją spojrzeniem, jakby właśnie oceniał jej wygląd. – Potrafi pani szyć?
– Um, tak... – odparła z wahaniem. Lekko zmarszczyła brwi, na pewno nie spodziewała się takiego pytania.
– Wspaniale. – Żołnierz odczytał głośno jej adres zamieszkania, jakby chciał go zapamiętać. – Posłużę się pani pomocą. Jutro, koło piętnastej, wpadnę na kawę.
Chciała zaprzeczyć, że może jej nie być w domu, ale wtedy dostrzegła jak patrzy na jej torbę. Poczuła się, jakby całkowicie ją rozpracował, a to był szantaż. Jeśli ona się nie zgodzi, on postanowi ją przeszukać. A wtedy znajdzie to, czego na pewno nie powinna mieć przy sobie.
– Woli pan parzoną czy rozpuszczalną? – spytała po chwili, starając się nie okazywać, jak bardzo się zestresowała. Nie wiedziała, kim był ten człowiek, ale nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
CZYTASZ
Nadludzie || ABO
FantasyNadludzie - «przedstawiciele wyższej rasy ludzkiej» Lucca pragnął mieć równie wielką władzę i posłuszeństwo, co jego ojciec, kiedy Mikkel po prostu posłusznie złożył swoje papiery w ramach odbycia służby wojskowej. Dalej jednak miał w sobie dużo wię...