52. Szczerze mi zależy na twoim bezpieczeństwie

182 23 131
                                    

Czuł się trochę jak ci ludzie, których kiedyś skazywano na śmierć. Widział takie sceny w filmach, kiedy wpierw przesiadywali godziny, a czasami dni czy tygodnie w zimnych celach, a później byli z nich wyprowadzani ze związanymi lub zakutymi kajdanami rękoma. Wyprowadzano ich do miejsca, gdzie dokonywano egzekucji i kończono ich życia.

Zawsze uważał, że najgorsze było samo czekanie w takiej celi. Bez wiedzy, kiedy dokładnie zostanie wykonany wyrok, bez nadziei i możliwości zmienienia sytuacji. Przeciągające się czekanie na wykonanie wyroku musiało być gorsze niż sama śmierć, w końcu po takim czasie odejście musiało już być tylko pewną ulgą. Sytuacją tak tragiczną, że po niej musiało być tylko lepiej.

Dla Nicholasa jego celą był własny dom. Spędził w nim prawie 19 lat tak naprawdę, odliczając dni do końca swojego życia, jakim był moment trafienia do Lukketu. Jego ojciec robił wszystko, by przez ostatnie lata przedłużać ten czas, ale w końcu nadszedł. Nie mogli już tego dalej przeciągać, a on sam czuł dziwną ulgę, kiedy wsiadał do samochodu, żeby tym razem nie trafić do tego piekła tylko na chwilę w ramach badań lekarskich, ale już na stałe.

Złamałby rodzicom serce, ale czasami błagał w myślach, by już wcześniej go tam zatrzymali, żeby już nie musiał się tym stresować. Bo kiedy wyrok zostanie już wykonany, nie będzie musiał układać w głowie scenariuszy wszystkich rzeczy, jakie mogą się zdarzyć. I nie będzie spędzał każdej nocy w strachu o to, co może się jeszcze stać.

Czuł, że gdyby teraz też jakimś cudem wróciłby do domu, nie wytrzymałby kolejnego roku myślenia o tym i napięcia spowodowanego tym czekaniem. Tym razem już musieli potraktować go jak inne Omegi.

Ze spokojem wpatrywał się w tak dobrze znaną mu drogą, którą pokonywał przynajmniej raz w roku. Nie znał miejsc, które mijali, jeszcze przed dziesiątymi urodzinami stracił możliwość opuszczania domu i wychodzenia gdziekolwiek, ale pamiętał przynajmniej wygląd budynków, które kolejno pojawiały się na drodze. Jego małym zwyczajem w takich chwilach było analizowanie wszystkich zmian, jakie miały miejsce od ostatniego momentu, kiedy musiał pojawić się w budynku wojskowym.

W samochodzie panowała cisza. Atmosfera była niezwykle napięta i Nicholas był pewien, że jego rodzice szukają jeszcze sposobu, by jakoś zmienić tę sytuację. Naprawdę ich kochał i doceniał ich starania, ale nie wybaczyłby im, gdyby przedłużyli jego cierpienie o kolejny rok. A skoro dalej milczeli, żadne z nich nie wpadło na odpowiedni pomysł.

Samochód zatrzymał się na parkingu. Nie spieszył się z wysiadaniem, tym bardziej że dość niechętnie opuszczał wygodne i suche siedzenie, aby od razu mokre płatki śniegu opadły na jego niezasłonięte czapką włosy. Skrzywił się nieco i potarł dłonie o siebie, po czym jeszcze raz zerknął na swoich rodziców. Ulgę, która do tej pory panowała w jego sercu, zastąpiła teraz nieprzyjemna świadomość, że mógł właściwie więcej ich nie zobaczyć. To była myśl, której nie dopuszczał do siebie przez ostatnie tygodnie nawet wtedy, kiedy przed wyjazdem ostatni raz mogli razem zjeść posiłek i jeszcze przez chwilę udawać, że byli normalną rodziną.

Ani on, ani jego rodzice nie byli nigdy zbyt wylewni w emocjach. Nicholas może przez ostatnie miesiące trochę zbyt często się denerwował, ale poza tym wszyscy byli raczej spokojni i opanowani. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że musiał zamrugać kilka razy, żeby pozbyć się gromadzących się w oczach łez. Nie lubił pożegnań.

Nie protestował, kiedy matka przytuliła go do siebie. Zazwyczaj stronił przed takimi rzeczami, nie lubił, kiedy ktokolwiek naruszał jego przestrzeń osobistą. Ale tym razem sam wtulił się w rodzicielkę, pozwalając sobie przez kilka sekund czuć się tak, jakby był tylko kilkuletnim chłopcem potrzebującym takiej bliskości.

Nadludzie || ABOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz