Jak się okazało, nawet zniszczenie czegoś nie było w stanie jakoś uspokoić burzy myśli w głowie Mikkela. Rozwalił lustro, uderzając w nie naprawdę mocno pięścią i chyba nawet nie poczuł bólu, choć ze zrobionych przy tym ran zaczęły wypływać krople krwi.
Był wściekły. Na protestujących ludzi, na rozkazy przełożonych, na tę kobietę wzywającą do dołączenia do rebelii, a nawet na dzwoniącego do niego po raz trzeci Fredeirika.
Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy rano był już pewny, że wieczorna awantura – za którą dalej czuł się winny – została zażegnana, zdołał jakoś logicznie ułożyć sobie plany na najbliższe miesiące. Zaczynając od drobnego remontu w salonie, przez znalezienie lekarza, który za odpowiednią pomocą pomoże mu zrealizować kształtujący się w jego głowie plan. Poza nim i Ludjaisem nikt nie wiedział, że prawdopodobnie genetycznie nic nie łączyło go z jego ojcem. Po czasie mogła się więc odezwać dziedziczna choroba płuc, przez którą może potrzebować skomplikowanego leczenia. Wiedział, jak beznadziejnie zajmowano się chorymi w Nikeolu, co tworzyło świetną lukę do emigracji, czyli szansy na normalniejsze życie.
Był wychowywany na patriotę, ale bardziej od swojego kraju kochał Fredeirika. Dlatego musiał go stąd zabrać i dać mu wolność, na którą tutaj nie miał szans.
Ale wszystko zostało zniszczone. Kiedy Lukkety zaczęły płonąć, ludzie wyszli na ulice. Było ich wielu i początkowo nawet Mikkel uznał to za dobry znak – być może nie będzie musiał emigrować, by za jakiś czas jego chłopak mógł bez strachu wyjść na spacer. Jednak nadzieja szybko zgasła wraz z pierwszymi rozkazami, jakie otrzymał.
Niezależnie od ilości ofiar, protest miał zostać stłumiony.
Oczywiście, że nie chciał żadnych ofiar. Ale nie mógł też nie wykonać rozkazu. Nawet jeśli nigdy nie był idealnie zdyscyplinowany i zdarzało mu się buntować, nigdy nie odważyłby się sprzeciwić w tak kryzysowej sytuacji. Był żołnierzem i musiał bronić swojej ojczyzny zarówno przed zewnętrznym wrogiem, jak i tymi, którzy próbowali ją zniszczyć od środka.
I tu nawet nie chodziło o niego. Gdyby to zdarzyło się trzy miesiące temu, pewnie nie wahałby się nawet chwili, by dołączyć do protestu. Zrobiłby to w ramach pamięci o Iris i nie żałowałby tego niezależnie od konsekwencji. Ale teraz miał kogoś, o kogo musiał dbać, a kiedy sytuacja się unormuje, nie mógł sprowadzać na siebie problemów. Nie był już dzieciakiem sypiającym z Betami, których imion nawet nie zapamiętywał. Przez ostatni miesiąc złożył zbyt wiele szczerych obietnic, by teraz działać nieodpowiedzialnie.
Pierwsze decyzje nie były tak trudne – wysłał część ludzi do Lukketu, części kazał pilnować bezpieczeństwa protestujących, a reszta miała sprowadzić żołnierzy, którzy, chociaż nie byli na służbie, mieli obowiązek stawić się na każde wezwanie. Potrzebował ich, by poradzić sobie z tłumem bez ofiar.
Znalazł bandaż, którym prowizorycznie owinął sobie skaleczoną dłoń. Czuł, że powoli zaczyna wracać do niego kontrola, a myśli jakoś się układają. Był w stanie sobie poradzić w tak trudnej sytuacji, przecież w pewnym sensie nawet o tym marzył – o sytuacji, w której wykaże się na tyle, by mógł w przyszłości liczyć na awans. Bezkrwawe poradzenie sobie z taką sytuacją brzmiało jak świetny argument w tej sprawie.
Zatrzymał się na korytarzu, gdy podeszło do niego dwóch żołnierzy. Obaj chyba nawet młodsi od niego, z pewnością też w jakiś sposób zagubieni w całej sytuacji. Zasalutowali, nim jeden z nich się odezwał:
– Dowódco, melduję, że wezwani żołnierze otrzymali już zadania. Tylko... – Chłopak na chwilę zamilkł, jakby zawahał się, czy powinien mówić to, co przeszło mu przez głowę.
CZYTASZ
Nadludzie || ABO
FantasyNadludzie - «przedstawiciele wyższej rasy ludzkiej» Lucca pragnął mieć równie wielką władzę i posłuszeństwo, co jego ojciec, kiedy Mikkel po prostu posłusznie złożył swoje papiery w ramach odbycia służby wojskowej. Dalej jednak miał w sobie dużo wię...