– Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam o tej porze, ale zastałem może Ethava Zellwinga?
To był ten mężczyzna. Even poczuł w jednym momencie niezwykłą irytację, ale zaraz po niej ulgę, bo jednak okazało się, że wcale nie wariował, a ktoś taki rzeczywiście istniał. Miał na głowie ten sam kapelusz co zawsze, nosił płaszcz i nawet w lewej dłoni ściskał walizkę najpewniej z jakimiś dokumentami. W prawej zaś trzymał teraz czarny parasol, który chronił go przed deszczem.
Tajemniczy mężczyzna istniał, a nawet Even mógł zobaczyć go z bliska. Na tyle, aby dostrzec okulary na jego nosie i te dwa, małe pieprzyki w okolicy ust. No i błękitne oczy, które patrzyły na niego w taki dziwny, trudny do określenia sposób.
Samo istnienie mężczyzny jednak nie rozwiązywało żadnego problemu. Bo być może sobie istniał, ale właśnie stał przed drzwiami jego domu i jeszcze pytał o jego ojca. A Even już czuł, że ta rozmowa przyniesie mu jakieś zupełnie niepotrzebne problemy.
– Zależy, o co chodzi – odparł chłodno. Widział, jak mężczyzna delikatnie marszczy brwi i przez chwilę waha się, co powiedzieć.
– Jestem Svan Endriuun, mój ojciec Naoth Endriuun i pan Zellwing byli przyjaciółmi, mówił, że jeśli będę potrzebował pomocy, mogę tutaj przyjść.
Naoth. Even nie mógł nie pamiętać tego imienia, które zawsze przewijało się w opowieściach jego ojca, kiedy ten wspominał wojnę. Byli wtedy młodzi, walczyli, wierząc w prawdziwe zwycięstwo. Żaden z nich tak naprawdę nie był wtedy dostatecznie dobrze wyszkolony, kiedy znaleźli się na froncie.
A później ta jedna bitwa i pocisk, przez który jego ojciec prawie znalazł się pośród bezimiennych ofiar tej bitwy. Jego ratunkiem okazał się właśnie Naoth, który nie pozwolił mu wykrwawić się na ziemi. Uratował mu życie i jego ojciec nie raz o tym wspominał, sprawiając, że Even sam czuł niezwykłą wdzięczność wobec tego człowieka, którego nigdy nie poznał.
Niecały rok przed wypadkiem jego ojciec któregoś dnia wrócił wcześniej do domu, wyglądając na bardziej przygnębionego. Wtedy też – tak jak Even teraz – sięgnął po ziołowe wino i z kieliszkiem usiadł w fotelu w salonie, przez dłuższy czas milcząc.
– Pamiętasz mojego przyjaciela, Naotha? Opowiadałem ci o nim kilka razy. Dowiedziałem się, że kilka dni temu zmarł z powodu zawału. Byłem dzisiaj na jego pogrzebie, odszedł z tego świata, zostawiając swoją żonę i syna, Omegę. Rozmawiałem z nim i obiecałem mu, że jeśli będzie potrzebować pomocy, zawsze może na nas liczyć. Jesteśmy mu to winni, więc tak powinienem postąpić, nie sądzisz?
Wtedy jak najbardziej zgodził się z ojcem, choć dość szybko zapomniał o całej sytuacji. A teraz patrzył na człowieka, któremu zobowiązany był pomóc, jednocześnie pragnąć, zamknąć drzwi i udawać, że nigdy go tutaj nie było.
Jednak honor nie pozwalał mu na to. Dlatego, mimo że wszystko w nim wręcz krzyczało, by tego nie robić, otworzył drzwi szerzej i pozwolić Svanowi wejść do środka.
– Mój ojciec opowiadał mi o panu Endriuunie – powiedział jedynie, choć nawet sam nie wiedział, czemu. Miał wrażenie, jakby sam przed sobą tłumaczył się z faktu, dlaczego pozwolił, by ten człowiek znalazł się w jego domu. – Zapraszam do kuchni, jest dość zimno, przygotuję panu coś do picia. Może być herbata?
Svan lekko skinął głową. Odłożył parasol, a następnie powoli rozpiął swój płaszcz. Chwilę później już znaleźli się w kuchni, a między nimi panowało nieprzyjemne milczenie.
– Co się stało, że tak nagle przyszedł pan tutaj? – spytał w końcu Even, pierwszy raz mając wrażenie, że nie jest w stanie znieść panującej tutaj ciszy. Wstawił wodę, aby ta się zagotowała i zerknął na niechcianego gościa.
CZYTASZ
Nadludzie || ABO
FantasyNadludzie - «przedstawiciele wyższej rasy ludzkiej» Lucca pragnął mieć równie wielką władzę i posłuszeństwo, co jego ojciec, kiedy Mikkel po prostu posłusznie złożył swoje papiery w ramach odbycia służby wojskowej. Dalej jednak miał w sobie dużo wię...