Rozdział 12

42 8 4
                                        

     Wbrew wszelkim pozorom, pobyt Olivera w lecznicy minął wyjątkowo szybko. Z dnia na dzień, chłopak czuł się coraz lepiej, aż wreszcie, po upływie kilku dni, był całkowicie zdrowy, czego trudno było nie zauważyć. Nie uszło to również uwadze władcy, bowiem w końcu do leczicy przyszła jedna z niewolnic i kazała Oliverowi udać się do monarchy.

- Już idziesz? - Usłyszał czarnowłosy, gdy tylko wstał z łóżka, na którym dotychczas siedział. Zatrzymał się na wpół kroku, w drodze do drzwi. Od razu rozpoznał głos Jima.

- Tak - odparł krótko, nawet nie zaszczycając brązowowłosego odwróceniem się, czy choćby przelotnym spojrzeniem przez ramię.

- No ej! Rozumiem, że jesteś, jaki jesteś, ale nawet się nie pożegnasz? Nie podziękujesz?

- Masz rację, to rzeczywiście by się przydało. Jak tylko zobaczę medyka, to przekażę mu wyrazy wdzięczności - odpowiedział sarkastycznie Oliver, pokonując w międzyczasie dystans, który dzielił go od drzwi. Nacisnął na klamkę. Nie zamierzał marnować swojego cennego życia na więcej rozmów z tym człowiekiem, niż to było konieczne.

- Ja też jestem medykiem!

- Jesteś niewolnikiem medyka.

- Ale...

- Tak, wiem - przerwał mu czarnowłosy. - W pewnym sensie też jesteś medykiem - ostatnie zdanie wypowiedział, zmieniając głos, jak tylko potrafił, umyślnie przedrzeźniając Jima. Powiedziawszy to, odwrócił się, aby zobaczyć jaką minę ma teraz jego rozmówca. Nieco się zdziwił, gdy dostrzegł niewzruszony wyraz twarzy brązowowłosego, lecz nie dał tego po sobie poznać.

- Nie to nie - Jim wzruszył ramionami. - Żegnaj - gdy tylko to powiedział, szybkim krokiem minął Olivera i nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, był już na zewnątrz, idąc w tylko sobie znanym kierunku.

Mimo, że gdyby ktokolwiek zapytał go o to, Oliver wyrzekłby się poczucia winy w jakimkolwiek stopniu, w rzeczywistości znacznie dotknęło go ono. Czuł się okropnie. Jim, jaki by nie był, jednak przynosił mu jedzenie, podawał różne leki, odpowiadał na tyle pytań, na ile tylko potrafił i pomagał zwalczać nudę, a teraz, gdy oczekiwał w zamian tylko podziękowania i pożegnania, nie otrzymał go, a mimo to, sam się pożegnał. Czarnowłosy chłopak jednak szybko odrzucił od siebie te myśli i skupił się na tym, jak dojść do komnaty władcy. Droga nie była długa, lecz nieco zawiła. Trafił tam po niecałych pięciu minutach, ponieważ raz skręcił nie tam, gdzie trzeba i musiał się wracać. Komnata była pusta, więc usiadł na jednym z krzeseł, w oczekiwaniu na swojego pana.

---

     Jim wszedł bocznym wejściem do kuchni. Mimo dość wczesnej pory, było tam kilku niewolników.
- Potrzebuję talerza z posiłkiem. Nieważne co. Byle było świerze i pożywne. Na cito - powiedział, zanim jeszcze zamknął drzwi.

     Nie spotkało się to ze zbyt dużym uznaniem. Jego osoba nie była bardzo lubiana, gdy milczał, a co dopiero, gdy coś mówił.

- A czemu? Najesz się, a inni niewolnicy nie będą mieli nic - ktoś natychmiast wyraził na głos swoją dezaprobatę.

- To nie dla mnie. Potrzebuję tego dla swojego pana.

- A potrafisz to udowodnić?

     Brązowowłosy zacisnął ręce na pasku od swojej torby. Nie miał żadnych dowodów. W dodatku, jeśli jakiś niewolnik poszedłby teraz do medyka i zapytał o prawdziwość słów Jima, ten zaprzeczyłby. To miał być prezent. Niespodzianka. Wiecznie zapracowany lekarz nieraz nie miał nawet czasu na jedzenie, więc chłopak starał się, jak tylko mógł, aby mu pomóc.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz