Rozdział 5

52 8 2
                                    

     Znów potknąłem się i upadłem. Nie wiedziałem, który to już raz. Nie liczyłem. Natychmiast wstałem. Ruszyłem w dalszą drogę. Było zimno. Chłodny wiatr znacznie dawał się we znaki, otulając zimnymi powiewami całe moje ciało. Mięśnie bolały, zapewne od długotrwałego wysiłku. To jednak obecnie było nieważne. Adrenalina była silniejsza. Biegłem tak szybko, jak nigdy dotąd, kierując się w stronę bramy. Co później? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Chciałem po prostu znaleźć się jak najdalej stąd.

     Udało się. Przekroczyłem mury miasta. Sam częściowo nie dowierzałem w to, czego właśnie udało mi się dokonać. Uciekłem. Zatrzymałem się na chwilę, aby złapać oddech. Miałem dość dobrą kondycję, ale wciąż, byłem człowiekiem. Też się męczyłem. Oparłem ręce na kolanach. Głęboko oddychałem, choć robiłem to z trudem. Zimne powietrze wpadało do moich płuc w dużych ilościach, sprawiając nieprzyjemne uczucie, które mogłem bez wahania nazwać bólem. Mimo wszystko, wiedziałem, że jeśli "pan" się obudzi od razu zauważy moją nieobecność. Do tego czasu, powinienem być już daleko stąd. Nie mogłem odpoczywać, bo mnie złapią.

     Z tą myślą, porzuciłem odpoczynek. Miałem zamiar wziąć konia, jednakże, na moje nieszczęście, stajnie były strzeżone. Wiedziałem, że pościg będzie konno...

     Rozejrzałem się. W oddali zobaczyłem las. To był już koniec pustyni. Nie była tak rozległa, jak się obawiałem. Dobiegłem do upatrzonego przez siebie miejsca i zacząłem się wspinać na pierwsze lepsze drzewo. Dalej przemieszczałem się przeskakując po gałęziach, w duchu dziękując sobie za to, że tyle czasu poświęcałem na chodzenie, a potem wręcz skakanie po tych roślinach.

     Po pewnym czasie, do moich uszu dobiegły narastające krzyki ludzi oraz rżenie koni. Pościg był już na miejscu. Miałem nadzieję, że zajmie im to choć chwilę dłużej, ale trudno... Zostałem na drzewie, na którym obecnie się znajdowałem. Na moje szczęście, byłem dość wysoko, aby z ziemi niemalże nie można było mnie zauważyć. Gęsta korona z liści prawie całkowicie przesłaniała moją drobną sylwetkę. Zdawałem sobie sprawę z faktu, iż jeśli wojownicy się nie będą przyglądać, mogę umknąć ich wzrokom, nawet jeśli spojrzą w moim kierunku na niedługi moment.

- Cholera. Czemu wbiegł akurat do lasu? - Mruknął któryś z tropicieli.

- Mamy przewagę. Jesteśmy konno, a on pieszo. Prędzej czy później i tak go złapiemy - odparł inny. - Zaczekajcie. Wejdę na drzewo, żeby się trochę rozejrzeć. Może istnieje jakiś skrót przez te chaszcze.

     Zamarłem. Jeśli znajdę się wraz z tropicielem na jednym poziomie, łatwo będzie mnie znaleźć...

     Mężczyzna akurat wszedł na drzewo, w dodatku to samo, na którym się obecnie znajdowałem. Stał osłupiały i patrzył się na mniej, jakby zobaczył coś, w co sam nie wierzył.

     Korzystając z okazji, przeskoczyłem na gałąź pobliskiego drzewa, a potem jeszcze następnego.

- Tam jest! Łapać go! - Krzyknął wciąż nieco zdezorientowany mężczyzna i sam ruszył po drzewach, w ślad za mną.

     Przeskakiwałem z drzewa na drzewo. Jeźdźcy jechali tuż pode mną, aby mnie nie zgubić. Szło mi dość dobrze, do czasu, gdy musiałem się gwałtownie zatrzymać. Następne drzewo było młode. Zbyt młode, by utrzymać ciężar człowieka, nawet tak lekkiego jak ja. Rozejrzałem się wokół. Gałęzie odstające od innych drzew były, albo zbyt daleko, albo zbyt wysoko. Szczęście w nieszczęściu, że drzewo na którym obecnie stałem miało gałęzie najniżej poza zasięgiem pościgu na ziemi, chociaż duże odstępy między nimi uniemożliwiały mi wspięcie się w górę. Może gdybym się cofnął o parę drzew i... Nagle na drzewie, z którego tutaj przybyłem, będące jedynym, do którego miałem dostęp, pojawił się strażnik, który mnie wykrył.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz