Rozdział 4

53 8 2
                                    

     Oliver stał po prawej stronie tronu swojego pana. Mężczyzna wyraźnie dał mu do zrozumienia, że ma tu zostać. Gdyby chłopak chciał, mógł usiąść, jednakże nie skorzystał z tej możliwości. Jego obecna pozycja dawała mu znacznie większe poczucie bezpieczeństwa.

     W głowie młodego niewolnika kłębiło się mnóstwo myśli. Bał się. Starał się tego nie okazywać, ale niemalże trząsł się ze strachu. W ciągu kilku minut, zdążył już przekonać się, z jaką łatwością, osoba, której ma służyć do końca swojego życia, potrafi zabijać.

- Wasza wysokość... - do komnaty niepewnie wszedł młody mężczyzna o kasztanowych włosach. Był szczupły, ale ubrany w eleganckie ubranie. Zdecydowanie był wolnym człowiekiem.

- Tak? - Zapytał król, nawet zaszczycając go spojrzeniem.

- Może mógłbym zabrać na chwilę twojego nowego niewolnika? Oprowadzę go, pokażę mu, co gdzie jest... Łatwiej będzie zarówno tobie, wasza wysokość, jak i jemu, jeśli nie będzie się cały czas gubił. Co jak co, ale pałac jest naprawdę spory, zwłaszcza, dla kogoś, kto nigdy wcześniej w nim nie był.

     Monarcha zastanowił się przez chwilę. Czarnowłosy błagał w duchu, aby Anebet się zgodził. Ten przybyły był dla niego niczym błogosławieństwo. Wystarczyła tylko zgoda, aby na chwilę wyrwać się z tego koszmaru. Tylko jedno słowo...

-Dobrze - powiedział w końcu władca. - Ale zanim zajdzie słońce, ma być u mnie w komnacie.

- Oczywiście - nieznajomy ukłonił się niemalże do samej ziemi, po czym zwrócił się do Olivera: - No chodź.

     Chłopak niepewnie poszedł w stronę przybyłego, który natychmiast złapał go za rękę i pociągnął w stronę drzwi. Czarnowłosy chciał tego, ale zdawało mu się to być zbyt odległe. Zbyt piękne. Zupełnie, jakby to była pułapka. Jakaś głupia próba, którą miał przejść. Musiał jednak zaryzykować. Inaczej, nigdy by się nie dowiedział, czy było warto. Wychodząc, jego wybawca rzucił jeszcze "Ponownie dziękuję, wasza wysokość" i zamknąwszy drzwi, ruszył do ogrodu przed pałacem. Dopiero tam, puścił dłoń zdezorientowanego Olivera.

- Kim jesteś? - Zapytał niepewnie młodszy z nich, powoli idąc za nieznajomym, po dość szerokiej drodze. Ten człowiek, zdawał się być tu szczęśliwy. Nie bał się. Czuł się swobodnie w towarzystwie tego monarchy. To było co najmniej dziwne.

- Posłańcem. A, że król ma niejednego posłańca, to mam chwilowo wolne. Nazywam się Will, a ty? - Jego ton był przyjazny. Zapewne miał on dobre intencje.

- Oliver - odparł chłopak, zgodnie z prawdą. Nie zamierzał jednak mówić dużo o sobie. Wolał raczej dowiedzieć się czegoś więcej o tym mężczyźnie. - I chcesz powiedzieć, że dobrowolnie tu służysz?

-Tak. Jeśli nie jesteś niewolnikiem, to służba tutaj nie jest zła. Dobre warunki i w ogóle... - zaczął.

- Miło słyszeć. „Jeśli nie jesteś niewolnikiem" - mruknął Oliver. W jego uszach, to, co przed chwilą powiedział jego rozmówca brzmiało Dobrze się będzie żyło tym, którzy tu się zjawiają, ale nie tobie. I nic na to nie poradzisz.

- Gdyby nie ja, to wciąż byś tkwił obok króla - zauważył trafnie Will. Co racja, to racja. Trzeba mu to było przyznać.

- No mo... Co to jest?! - Chłopak zaczął się cofać, ale wpadł na kamień i się przewrócił. Tymczasem „bestia" podeszła w jego stronę. - Zabierz to ode mnie!

     Will, zamiast ruszyć na ratunek, zaczął się śmiać.
- To kot. Kotek. W twoim kraju nie ma tych uroczych stworzeń?

     Zwierzak otarł się o nogę Olivera. Póki co, nie atakował. Być może, w rzeczywistości wcale nie był groźny...
- Czyli... nie zrobi mi krzywdy? - Upewnił się chłopak.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz