Jedno słowo dźwięczało w uszach Olivera. Słowo, którego nienawidził i choć nie zostało ono wypowiedziane, doskonale wiedział, że właśnie tak jest on teraz postrzegany przez swego obecnego władcę. Zdrajca. Chłopak wcale nie chciał postąpić wbrew woli króla Anebeta. Chciał pomóc. Chciał, aby ktoś w tym okrutnym świecie postrzegał go jeszcze jako dobrego człowieka. Tylko... czy istnieli jeszcze jacyś dobrzy ludzie? Nikt nie był bezkarny, a na myśl samo narzucało się pewno, kluczowe pytanie. Czy ktoś, kto zrobił coś złego, może jeszcze zostać określony mianem „dobrego"?
Cisza. Choć nie wydawała żadnego, choćby ledwie słyszalnego szmeru, dźwięczała w uszach czarnowłosego. Oczekiwał. Oczekiwał na to, co miało nastąpić. Wiedział, że powinien coś zrobić. Wiedział, że powinien przeprosić. Wiedział, ze powinien się wyprzeć poddaństwa względem obcego króla, a następnie wszystko wyjaśnić. Jednakże, mimo, że miał świadomość tego wszystkiego, Oliver nie zrobił kompletnie nic. Milczał, nie zmącając ponurej ciszy.
- Nic nie powiesz? – Odezwał się po chwili Anebet. Uniósł brew. Chciał, aby Oliver się bronił. Naprawdę zamierzał dopuścić swego niewolnika do zbliżających się zawodów. Wiedział, że nie jest on człowiekiem, który dopuściłby się zdrady, a przynajmniej nie w momencie jak ten. To jednak nie grało tu kluczowej roli. Myśli i uczucia tutejszego władcy były bez najmniejszego znaczenia, bowiem Oliver myślał, że nic nie może mu zostać wybaczone i nie zamierzał walczyć o swoje marzenia.
- Wszystko rozumiem, panie – zapewnił chłopka, chociaż w rzeczywistości nie pojmował już niczego. – Wiem, że nie mogę już cię reprezentować w turnieju. Zawiodłem cię i nawet nie błagam o wybaczenie, panie. Nie zasługuję na to.
Gdyby Oliver wiedział... Gdyby wiedział, jak zależy temu z pozoru chłodnemu człowiekowi w żelaznej masce na jego uczestnictwie... Wszystko zapewne potoczyłoby się inaczej. Jednak Anebet nie zdradzał nic żadnym swoim gestem, ani słowem. Tak silna samokontrola była dobrą cechą silnego władcy, lecz wadą kogoś, kto miałby być przyjacielsko nastawiony względem osoby o tak niskiej randze jak niewolnik.
- Musimy o tym porozmawiać – oznajmił monarcha, zwracając się bezpośrednio do swego podwładnego. – Chcę cię zaraz widzieć w komnacie.
- Oczywiście, panie.
- Niech zostanie należycie ukarany – wtrącił się władca sąsiedniego królestwa. – Przecież z premedytacją dopuścił się zdrady stanu.
- A waszmość na to pozwolił i chciał go przeciągnąć na swoją stronę – odparł twardo Anebet.
- Ależ nie! – Zapewnił mężczyzna, machając ręką, zupełnie jakby chciał odegnać od siebie te, fałszywe w swym mniemaniu, słowa. – Powiedział, że pragnie mi służyć do końca swoich dni. Nie wiedziałem, że on już do kogoś należy i powiedziałem, aby w takim wypadku przysiągł mi wierność. To wszystko. Zrobił to, więc sam potwierdził, że jest moim podwładnym.
Król Anebet zdawał się wciąż być nieprzejednany. Tak więc, na potwierdzenie swoich słów, obcy władca położył rękę na ramieniu blondwłosego niewolnika, który, nie mając okazji, aby odejść stąd gdzieś w między czasie, wciąż tkwił w miejscu, sparaliżowany przeszywającym go strachem.
- Proszę zobaczyć, wasza wysokość – ciągnął pan sąsiedniego państwa. – Na dodatek, on śmiał uderzyć mojego niewolnika. Centralnie w twarz.
Skrzywdzenie czyjegoś podwładnego było zniesławieniem tej osoby. Co dopiero uderzenie niewolnika... Nikt nie miał prawa tego zrobić bez zgody właściciela. Niewolnik był własnością swego pana, a oddanie mu ciosu w obecności właściciela równało się oddaniu uderzenia wymierzonego bezpośrednio w owego pana. Uderzenie jakikolwiek monarchy, chociażby najmniejszych włości, było jak zamach stanu, gdy dopuścił się go ktokolwiek postawiony hierarchicznie niżej.
CZYTASZ
Ja też mam marzenia!
Short StoryŻycie w świecie, w którym każdy jest tym, kim oczekuje się od niego, jest trudne. Zwłaszcza dla kogoś, kto nie ma dobrego pochodzenia, a w zamku, jako rycerz, utrzymuje się wyłącznie z coraz bardziej wątpliwej przyjaźni z obecnym królem, któremu nie...