Rozdział 29

18 5 4
                                    

     Oliver przypatrywał się Edwardowi z rozwartymi wargami. Długo zbierał się na wydobycie z siebie choć słowa. Czuł na twarzy lekki wiatr, który wprawiał jego włosy w ruch. Czarne kosmyki muskały twarz, chwilami przysłaniając oczy. Jednak mimo dość gęstych włosów, wciąż można było dostrzec ten blask w oczach. Światło nie powinno się w nich aż tak odbijać, dopóki nie były mokre. To łzy...

- Zauważą, że mnie nie ma... - Odezwał się w końcu czarnowłosy, wkładając wielki trud, w tę wypowiedź, aby głos mu się nie łamał. - Podejrzenia od razu padną na ciebie. Anebet doskonale wie, z kim wychodziłem.

- Ty już będziesz daleko - odparł Edward. Choć się uśmiechał, w jego oczach również czaiły się łzy spowodowane wzruszeniem. Przyjaciel jednak pozostaje przyjacielem.

- Czemu miałbyś płacić za moje błędy? - Zapytał Oliver, niezdolny do szarpnięcia za wodze wierzchowca. Nie teraz. Nie w taki sposób.

- Mylisz się - powiedział Edward. - Zapłaciłbym za swoje błędy.

- Ale... - zaczął czarnowłosy, choć podwładni jego znajomego nie pozwolili mu dokończyć rozpoczętej przezeń myśli.

- Wasza wysokość... Ktoś się zbliża - powiedział półgłosem jeden z gwardzistów Edwarda, podszedłszy się do niego.

- Musisz jechać - stwierdził król. - Teraz, albo nigdy.

- Mam tak po prostu narazić cię na konsekwencję? - Zapytał jego rozmówca. - Właśnie odzyskałem przyjaciela. Nie postawię go w tak złej sytuacji.

- Ależ mi to nie przeszkadza - Zaprotestował Edward. - Jeśli teraz pojedziesz, konsekwencje dotkną mnie tylko przez chwilę. Wszak twoja ranga jest dość niska. Gdy zostaniesz, będę się winił przez lata...

- Edwardzie... - Oliver zsiadł z konia. - Ja nie potrafię... - Powiedział chłopak, niemalże szeptem. - A teraz krzyknij, żebym natychmiast wracał. Teraz.

     Edward nawet się nie zawahał. Nie zapytał o powód ani słowem.
- Wracaj tu! Jak śmiesz mnie znieważać?! - Wykrzyknął monarcha, a jego głos rozległ się po niemalże całych ogrodach.

- Chciałbyś! - Odkrzyknął Oliver drwiąco, natychmiast rzucając się do biegu w gęste zarośla, rozciągające się przed nim. Gnał na ślepo. Gałęzie najróżniejszych drzew, bądź krzewów, pozostawiały zadrapania na nieco opalonej skórze czarnowłosego, choć nie obchodziło go to w zaistniałej sytuacji. Liczył się skutek. Wiarygodne alibi. Nie dla niego. Alibi dla jego przyjaciela. Dla osoby, której postanowił ponownie zaufać.

     Wszystko potoczyło się bardzo szybko. W miejscu, w którym jeszcze moment temu toczyła się rozmowa, pojawił się Dorian, gwardziści Edwarda akurat wyruszali w pościg, a Edward we własnej osobie nawet nie musiał udawać zdezorientowanego, bowiem i tak stał w miejscu, próbując zrozumieć to, co się właśnie działo.

- Wiedziałem! Wiedziałem, że on jeszcze spróbuje uciec! - Warknął ambasador, rozkładając ręce w akcie bezradności. Szybko jednak opanował się, zdając sobie sprawę z faktu, iż nie był tu sam. Pokłonił się swojemu królowi. - Wasza wysokość, podejrzewałem, iż temu człowiekowi nie można wierzyć. Wszystko co robi, szkodzi naszemu domowi - mówiąc to, ewidentnie podkreślił wyraz "naszemu", a słowo to samo w sobie rozbrzmiało w taki sposób, jak gdyby samym swym istnieniem miało zaznaczyć, że Oliver może sobie, co najwyżej, pomarzyć o tamtym królestwie.

     Nie mieli okazji, aby zbyt długo wieść tę konwersację, bowiem strażnicy w bardzo krótkim czasie przyporowadzili Olivera.

- Jeszcze raz spróbuj ze mną zadrzeć - Ostrzegł Edward groźnym, lodowatym głosem, chociaż w rzeczywistości wyklinał Doriana, który zdecydowanie już miał zbyt długo nie zabawić na zajmowanej przez aktualnie pozycji. Jeszcze zajmowanej.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz