Rozdział 25

19 5 13
                                    

     Turniej zbliżał się znacznie szybciej, niż Oliverowi się zdawało. Czas leciał nieubłaganie szybko. W końcu, gdy w ogrodzie zaczęły kwitnąć nowe rośliny, określane przez tutejszych jako "wiosenne", królestwo zaczynało żyć zbliżającym się wydarzeniem. O turnieju nie było głośno wyłącznie w obrębie pałacu. Kupcy w mieście okazywali coraz większą satysfakcję ze swej pracy - nic dziwnego, bowiem powoli do zamku zaczęły napływać duże grupy cudzoziemców, którzy zamierzali obejrzeć zawody, bądź bezpośrednio wziąć w nich udział. Właśnie ci ludzie nie żałowali pieniądzy, będąc na targu, a ceny większości towarów znacząco zostały podniesione.

     Duża ilość znakomitych przybyszów oznaczała również więcej uczt. Wszyscy mieli coś do roboty. Oliver osobiście podawał jedzenie na stoły. W żadnym innym miejscu nie miał tak dobrej okazji, aby zostać zauważonym przez ważne osoby. Teraz nadążała się szansa. Szansa na pokazanie się od pewnej strony, aby później, na turnieju, zaprezentować światu resztę własnych umiejętności. Dobre umiejętności w walce wcale nie musiały iść w parze z buntowniczością oraz wolną wolą. Wszcy mieli się o tym niebawem przekonać.

     Przez ostatnie dni, Oliverowi towarzyszyła niespodziewana pomyślność. Dorian zdawał się nie zwracać już na niego uwagi, siedząc na ucztach zupełnie jak tłum innych, obcych ludzi. Wszystko szło tak, jak iść powinno.
Nadchodziła pewne, niezwykle znaczące przyjęcie. Miało być urządzone z większym przepychem, niż wszystkie te, które zostały wyprawione dotychczas. Nawet zwykle przedmioty, jak naczynia czy też sztućce, miały zostać zastąpione ich ozdobnymi odpowiednikami.

     Anebet wezwał do siebie Olivera, mówiąc, że ma mu coś do powiedzenia zanim rozpocznie się właściwe przyjęcie.

- Panie... - chłopak skłonił się, wchodząc do komnaty swego władcy.

- Jak zapewne wiesz, jutro wieczorem odbędzie się wytrwania uczta - zaczął król, na co czarnowłosy tylko skinął głową na potwierdzenie. - Chcę cię tam widzieć. Akurat dobrze się składa, że inni niewolnicy mają ręce pełne roboty. Nie wymagam od ciebie czegoś więcej, niż zawsze. Zaniesiesz dania na stół. W sumie dziesięć porcji; dla dziewięciu gości oraz dla mnie. Rozumiesz?

     Oliver tym razem odezwał się w odpowiedzi.
- Tak - odparł. - Już robiłem podobne rzeczy, panie.

- Tym razem będzie trochę inaczej - ostrzegł monarcha. - Nie zarzucam co nic w twoim dotychczasowym zachowaniu, ale wiem, że czasem ci się zdarza jakiś moment, w którym uważasz, że należy się sprzeciwić, bądź postawić na swoim - obaj mieli przed oczami tamte zdarzenia. Zdarzenia, podczas których Jim wziął na siebie odpowiedzialność. Jutro na przyjęciu nie będzie młodego medyka. To nieco niesprawiedliwe. Oliver mógłby przysiąc, że jego znajomy nie otrzymał żadnej kary. Byłoby to widać po jego zachowaniu, tymczasem odpowiedzialność najzwyczajniej spłynęła po nim jak po kaczce.

- Nie będę sprawiał problemów, panie - obiecał czarnowłosy. Jego słowa wywołały lekki uśmiech satysfakcji na twarzy monarchy.

- To dobrze. A jakbyś potrzebował motywacji, żeby się postarać, muszę ci powiedzieć, że zawsze mogę wziąć zastępstwo do turnieju.

     Oliver na moment zrobił się blady. Uważał, że jego uczestnictwo jest już pewne, a jego miejsce na arenie jest niepodważalne. Mylił się. Wciąż mógł zostać odwołany. Do dnia zawodów włącznie.

- Nie zepsuję ci przyjęcia, panie. Przysięgam - powiedział chłopak, kładąc rękę na sercu.

- To tyle - oznajmił król. - Z czego dobrze wiem, zbliża się czas twoich dzisiejszych ćwiczeń do turnieju. No chyba, że nie chcesz wziąć udziału...

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz