Rozdział 19

31 5 6
                                    

Cześć! Wiem, że poprzedni rozdział był trochę krótszy. Mam dla Was rekompensatę - ten jest odrobinę dłuższy. Wybaczcie, że ostatnio publikuję o dość późnych godzinach, mam parę spraw na głowie. Jednakże, nie zapominajmy, że właśnie kończy się piątek, a jutro sobota. Miłego weekendu Wam wszystkim! ❤️
     Poprzez ciągły ruch, będący nieodłącznym elementem tego przyjęcia, nikt nie zwrócił większej uwagi na jednego, czarnowłosego chłopaka w stroju niewolnika, który właśnie powolnym krokiem wkroczył do pomieszczenia. Parę osób obrzuciło go przelotnymi spojrzeniami - wszak sprawiał wrażenie niezwykle słabego, czy nawet nieobecnego, mogącego w każdym momencie runąć na ziemię, a ponad to, chwiał się idąc i kurczowo trzymał rękę gdzieś w okolicach brzucha lub klatki piersiowej; trudno to było stwierdzić po poświęconej mu chwili. Wszyscy dochodzili do wniosku, iż jest on najzwyczajniej w świecie pijany - nic ponad to. Prawie wszyscy.

- Co ty tu wyprawiasz?! - Zaczęta wypowiedź jakiegoś jegomościa, siedzącego przy jednym stole z Anebetem, została przerwana przez krzyk Jima. Głowy najbliżej znajdujących się osób natychmiast powędrowały w kierunku, w którym patrzył młody medyk. Stał tam, a raczej podpierał się o jakiś stolik, osobisty niewolnik króla.

- Nie będę gnił w lecznicy. Jestem zdrowy - wymamrotał Oliver. Pomocnik lekarza natychmiast zrozumiał, że dość silne leki przeciwbólowe, które otrzymał ranny, nie przestały jeszcze działać, być może wręcz dopiero zaczynały nieść ze sobą jakiekolwiek skutki ich zażycia. Widocznie, przynajmniej częściowo, spełniały się w swej roli, chociaż poza tym, otępiły także umysł pacjenta, nawet w niewielkim stopniu.

- Oliver - Anebet obdarzył swego podwładnego chłodnym spojrzeniem. Jedno słowo z jego ust wystarczyło, aby odebrać chłopakowi pewność siebie. Mimo to, nie zaprzestał swej wypowiedzi na tym wyrazie. - Czy tobie życie niemiłe? Nikt, z tu obecnych osób, nie chciał cię na siłę posyłać do lecznicy, więc zrozum, że to wszystko jest wyłącznie dla twojego dobra.

- Dla mojego dobra? - Młody niewolnik nie odzywał się tak względem monarchy już od pewnego czasu. Ten wyzywający ton głosu... Powinien się powstrzymać. W takim stanie, z łatwością mógł stracić coś, co trudno będzie odzyskać. - A od kiedy moje dobro się liczy, panie? Przecież liczysz się tylko ty i to twoje królestwo. Co za różnica, gdy ubędzie jednego człowieka? Nie... Nie człowieka... Przecież to określenia wyrządza uszczerbki twemu honorowi, wasza wysokość. Niewolnika. Nikt nie zapłacze, a zawsze znajdzie się ktoś inny. Zawsze gdzieś pod ręką będzie zastępstwo. Czyż nie o to chodzi w tym chorym kraju? 

     Przez ciało Jima przebiegł chłodny dreszcz, zmieszany z ciężkim poczuciem winy. Podał zbyt silne leki. Jego znajmy myślał na tyle racjonalnie, aby mówić z sensem, jednakże nie wystarczająco, aby zastanowić się nad konsekwencjami, które były ciągnięte bezpośrednio za jego słowami.

- Licz się ze słowami - ostrzegł Anebet, chłodnym, nieznającym sprzeciwu. Dotąd nie uderzył Olivera, nawet nie powiedział mu nic, co byłoby poniżające. Eris rozumiała, co jest na rzeczy. Jej przyjaciel już miał wszystko zaplanowane. Ten buntowniczy chłopak miał wziąć udział w turnieju. Miał reprezentować swego pana, tak więc ten mężczyzna dbał o jego reputację. Dlaczego więc chłopak nie potrafił tego zrozumieć, skoro ona, obserwująca to z boku, doskonale wszystko widziała? Wszak Oliver patrzył wprost w oczy Anebeta, a te, nigdy nie kłamały, zawsze ukazując prawdę, choćby skrywaną z największym wysiłkiem.

     Władca zbliżył się o krok do swego osobistego niewolnika. Napięcie zaczęło narastać. Nietrudno było się domyślić, że zaraz stanie się coś przykrego. Coś, co odbije się echem na wiele dni...

- Jestem tu już jakiś czas i nauczyłem się, że jeśli mam liczyć, to wyłącznie na siebie - prychnął czarnowłosy. Założył ręce na ramiona. Był niewzruszony powagą sytuacji. - Poza tym...

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz