Rozdział 38

16 5 2
                                    

     Poranek nastałego dnia był dokładnie taki sam jak każdy spośród minionych. Uprzednio Oliver myślał, że dziś coś będzie inaczej, że już od chwili, w której otworzy oczy jakiś niespodziewany aspekt niezwykle go zaskoczy. Mylił się. Absurdalność zderzenia tak sprzecznych racji dotkliwie go uderzyła. Obecnie nie działo się nic nadzwyczajnego, a za pewien czas wydarzyć się miało wszystko, co istotne. Teraz, dzień zdawał się być zwyczajny, a później miał bez ostrzeżenia zacząć zupełnie odstawać.

     Oliver wziął głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze. Bał się tego, co miało nastąpić. Bał się turnieju i jego wyniku. Na domiar tego, wszelkie negatywne emocje potęgowała jakąś jego wewnętrzną część, która wciąż nie była na nic gotowa, sądząc, że przecież ten turniej nie nadejdzie tak szybko; przecież zawsze czarnowłosy wmawiał sobie, iż jest jeszcze tak wiele czasu...

     Wzrok niewolnika pognał w stronę łóżka, w nadziei, że tutejszy władca być może się już obudził i wesprze go jakimiś dobrymi słowami. Jego przypuszczenia były po części słuszne. Król nie spał. Sprawy się jednak tak musiały przedstawiać już od pewnej chwili, bowiem Anebeta w ogóle nie było w pomieszczeniu. Zapewne wychodził w pośpiechu, o czym mogły świadczyć lekko uchylone szafki oraz pozostawiona w nieładzie pościel. Monarcha zostawił go tu bez słowa, a chłopak nie mógł mieć mu tego za złe. Wszak Anebet był królem, a na domiar wszystkiego, organizował on niezwykle wpływowy turniej. Musiał mieć mnóstwo rzeczy na głowie. Jego świat się nie kręcił wokół kogoś, kto był niewolnikiem.

     Oliver popatrzył na widok za oknem. Kilka razy dziennie przykuwał jego uwagę. Był piękny i nie nudził się, bez względu na to, jak długo był oglądany - przynajmniej w mniemaniu czarnowłosego chłopaka. Niewolnik znał już każdy element tego, co właśnie dostrzegał, ale, mimo to, nie odwracał wzroku. Patrzył na piękną zieleń roślin, na dokładnie zrobiony placyk i staranie stworzone ścieżki. Patrzył na niebo, któro widniało nad wszystkim, zwieńczając całe to królestwo niczym żywa kopuła, stanowiąca cały czas otwarte szlaki dla barwnych ptaków.

     Oliver do końca nie wiedział czemu, ale miał świadomość tego, iż coś się zmieni. Nie będzie już tak samo. Po wielkich wydarzeniach nigdy nie jest tak samo. Jest... Inaczej. Trudno było powiedzieć, co dokładnie nastąpi. Niektórzy, z wielką pewnością, powiedzieliby, że będzie tylko lepiej, ale czy na pewno... Może być gorzej... Zwłaszcza, jeśli przegra. Co się stanie?

     Chłopak w jednej chwili zostawił ten pokój. Nie zatrzymując się tu już przy niczym, wyszedł. Nie otrzymał rozkazu, aby tu zostać, tak więc uznał, że nikt się nie obrazi, gdy po prostu odejdzie do jakiegoś innego zakątka pałacu. Żadna rzecz nie przykuła jego większej uwagi, podczas gdy przechodził przez sypialnię. Nic tu tak naprawdę nie należało do niego, tak więc nie przywiązywał się do niczego. Jedynie w drugiej komacie, przez którą siłą rzeczy musiał przejść, aby dostać się na korytarz, znajdował się przedmiot, na którym wzrok niewolnika zatrzymał się na moment. Książka. Ta książka, którą Anebet mu czytał. Bajki i baśnie.

     Król obiecał mu, że kiedyś będzie mógł ją sobie poczytać. Słowo pana było prawem, a jednak... Oliver w nie wątpił. Nie powinien; wręcz nie miał prawa, a jednak... Nie umiał w to wierzyć. Nie umiał wierzyć w wiele rzeczy. Dlaczego...?

     Opuściwszy komnatę Anebeta, Oliver ruszył do jadalni. Udał się tak po części mimowolnie, zupełnie jakby jego nogi same go tam ciągnęły. Było dziwnie. Mijani strażnicy radośnie go witali, nie wspominając już nawet o niewolnikach, którzy poklepywali go po plecach, jednocześnie szeroko się uśmiechając i posyłając mu masę zachęcających oraz motywujących słów.

     W jadalni wszyscy zdawali się oczekiwać chłopaka. Naszykowano dla niego nawet śniadanie. Prawdziwe śniadanie; świeże, na oddzielnym talerzu.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz