Epilog

28 6 5
                                    

     Oliver pospiesznie przebiegł wzrokiem po niedużej komnacie, którą mu tymczasowo przydzielono. Zostawiał ją w idealnym stanie - w takim, jakim ją zastał. Nie pozostawił tu już żadnej spośród rzeczy, które otrzymał; zupełnie tak, jak gdyby nigdy go tutaj w ogóle nie było. Westchnął głęboko. Trzy dni temu, gdy rozmawiał z tutejszym władcą niedługo po tym, jak został uwolniony, chłopak oświadczył, że potrzebuje dwóch pełnych dób na pożegnania, a po tym czasie wyjedzie - nie miał pojęcia, że to się skończy tak szybko, a wskazany termin nastąpił już dziś.

     "Trzeba iść naprzód, nie patrząc za siebie" powiedział ktoś kiedyś, rozmawiając z Oliverem. Rycerz nawet nie pamiętał już, kim była owa osoba, a jednak, te słowa wyryły mu się w pamięci. Uprzednio uważał je za niepodważalne i starał się ich, w mniejszym lub większym stopniu, trzymać. Nigdy ich nie usiłował kwestionować. Nigdy, aż do teraz. Uderzyła go bowiem pewna myśl. Co jeśli, tak naprawdę ich właściciel się mylił? Po co iść naprzód, jeśli istnieje możliwość, że można wówczas zostawić za sobą coś, co jest bardziej cenne niż jakakolwiek rzecz, którą można zyskać dalej? Czy miałby tak po prostu to wszystko zostawić? Czy miałby od ręki stracić tak wiele?

     Oliver chwycił dość grubą torbę wypełnioną przeróżnymi przedmiotami. Niespodziewanie mu ciążyła, mimo że nie trzymał tam nic bardzo masywnego. Miało to bardziej ciężar, który sprawiał mu wyjątkowy ból. Zupełnie jak gdyby sam sobie wmówił, że jest ciężko i będzie już tylko gorzej.

     Starając się odepchnąć od siebie wszytsko, co niechciane, chłopak ruszył schodami na dół. Uprzednio Anebet powiedział mu, aby przyszedł do jadalni na posiłek. Tam więc Oliver się udał. Póki co, nie było tak nikogo oprócz samego króla. Mężczyzna skinął głową na widok znajomej twarzy, gdy tylko czarnowłosy zamknął za sobą drzwi.

- Dzień dobry, wasza wysokość - powiedział przybyły, uprzejmie skłaniając się lekko.

- Dzień dobry! - Odparł mu władca. - Siadaj - mężczyzna wskazał na jedno z licznych wolnych krzeseł; akurat to, któro stało zaraz obok niego, na brzegu długiego stołu.

     Chłopak zajął miejsce, a następnie głęboko westchnął.

- Coś cię trapi? - Zapytał król, nakładając sobie na talerz jeden ze średniej wielkości kawałków mięsa, w miarę równo ułożonych na tacy zdobionej kwiecistymi wzroami.

- Tak - przyznał czarnowłosy, a następnie spuścił wzrok, jakby właśnie przyznał się do czegoś krępującego, bądź co najmniej wprawiającego w zakłopotanie.

     Anebet gestem zachęcił swojego rozmówcę do mówienia.

- To zabrzmi głupio... Bardzo głupio, ale... - Oliver zrobił krótką przerwę. Jego wzrok powędrował na wielkie okno, sięgające prawie samej sufitu niemalże od podłogi; zasłony, które spływały po części jego obramowania, obecnie spięte jakieś półtora metra nad ziemią, lekko suwaly swymi frędzlowanymi końcówkami po wzprzastej podłodze. Za szybą rozciągał się widok na ścieżki obok pałacu, przyozodione licznymi barwnymi roślinami i choć Oliver siedział w tak niedogodnym miejscu, iż nie widział zbyt wielu elementów, nie był on w stanie popatrzeć na cokolwiek innego niż tamto okno. - ... Ja... - znów się zawahał. Tym razem nie był to jednak tak długi moment. Dość szybko więc kontynuował. -... Ja nie chcę stąd odchodzić. Myślałem, że... Że jak dostanę trochę więcej czasu, oswoję się z tym wszystkim, ale... - pokręcił głową, samemu przecząc swoim słowom. - Ale to tak nie działa. - W jego głosie dale się słyszeć gorycz, której nawet nie próbował skrywać. - Miałem tu być już zawsze, a nie będzie mnie nigdy więcej. Dlaczego?

    Na twarz króla wcisnął się lekki uśmiech, którego ten nie mógł dłużej wstrzymywać.
- Dałem ci wolność, której zawsze chciałeś, Oliverze - powiedział, choć jego ton nie był drwiący, ani też nie istniał w nim żaden wyrzut. - A teraz mówisz mi, że jej nie chcesz.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz