Od kiedy wiedzieli gdzie szukać potrzebnych roślin, zbiory przebiegały bardzo pomyślnie, w szybkim tempie. Wkrótce, mieli ich już naprawdę dużo.
- To już prawie koniec - stwierdził gwardzista, który stał na ziemi, stawiając obok siebie kolejny zawiązany worek, a jego kolega po fachu zaraz po tym umieścił pakunek na wozie. Uprzednio znajdowali się kawałek od siebie, aczkiwleik Jim i Oliver przmieszczali się po drzewach w stronę miejsca, w którym skończyli jazdę, a teraz, w rezultacie takiego działania, znaleźli się już u boku mężczyzny, który chwilę wcześniej czekał na nich w samotności.
Byli ustawieni w dogodny sposób. Jim znajdował się na samej górze. Zrywał kwiaty, wybierając najlepsze spośród nich oraz odrzucając zbędne elementy. Parę gałęzi niżej siedział Oliver, który zawiązywał otrzymane od przyjaciela worki. Później, czarnowłosy podawał je na dół, z tamtąd były już szykowane do podróży do zamku.
Osobisty niewolnik Anebeta ledwie podał na dół gotowy worek, gdy w ręce wpadł mu kolejny, właściwie do połowy pusty ładunek. Z trudem go złapał, niemalże przypadkowo podarł płótno, choć udało się jakimś cudem zachować je w całości.
- Hej! Bądź bardziej ostrożniejszy! - Zawołał czarnowłosy, spoglądając w górę. Dostrzegł, że Jim kompletnie przestał pracować. Kurczowo ściskał gałązki, na których jeszcze chwilę temu spokojnie spoczywały jego ręce, nogi mu drżały, a wzrok był utkwiony w jakiś odległym punkcie, którego Oliver nie był w stanie dojrzeć zd swojej pozycji.
- Co się stało? - Zapytał zdezorientowany Oliver, nie rozumiejąc zachowania młodego medyka.
- Nic - odpowiedział Jim, lecz nie brzmiało to ani trochę pewnie. Zdawało się, że za chwilę zacznie się jakaś, a zapobiega temu wyłącznie siłą woli.
Drzewo, na którym stali, poruszyło swymi gałęziami pod wpływem nagłego podmuchu wiatru - nie tak mocnego, aby było to niebezpieczne dla nich, stojących na najmocniejszych odnogach drzewa, lecz na tyle silnym, by odsłonić widok skrywany przez gęste, małe gałązki usłane intensywnie zielonymi liściami. Ukazał się krajobraz, którym Jim musiał się tak bardzo przejąć. Przy brzegu lasu, dość niedaleko od nich, rozbity był nieduży obóz. Przy na mitach piwiewaly jednakowe flagi. Trudno było z tak daleka rozróżnić jej szczegóły, aczkolwiek były to dość żywe barwy. Jakaś pomarańczowa plama na jasnym tle. Nieznajomych było mało. Nie trzeba był się nimi martwić. Aby zaatakować, potrzebowaliby więcej ludzi, a nikt i zdrowych zmysłach nie atakowałby nikogo, kto pojechał do lasu po lecznice zioła. To było niemalże na równi z podniesieniem ręki na posłów.
- Nie bój się ich - powiedział Oliver. - Nic nam nie grozi.
Jim jeszcze przez moment wpatrywał się w tamto miejsce. Chwilę później, zupełnie jak gdyby wybudził się z otępienia, zamrugał kilka razy, a następnie odwróciwszy wzrok od niedużego obozu spojrzał na chłopaka, który znajdował się poniżej i uśmiechał się lekko.
- Jasne - powiedział. - Wybacz, zamyśliłem się.
Zaraz po tym, powrócili do przerwanego zadania. Nic zdawało się już ich nie rozpraszać, a przynjamniej nie w takim stopniu, jak owi nieznajomi, trwający spokojnie kawałek od nich.
W końcu skończyli. Opuściwszy na ziemię ostatni worek, zarówno Jim, jak i Oliver sprawnie zeszli na ziemię.
- Ile tego w sumie mamy? - Zapytał młody medyk, najwidocnziej straciwszy rachubę w którym momencie. Zawsze istniała też szansa, że wcale tego nie liczył. Tak, czy inaczej najwidoczniej na informacja była mu potrzebna, bowiem wyczekująco wpatrywał się w swych towarzyszy.

CZYTASZ
Ja też mam marzenia!
Historia CortaŻycie w świecie, w którym każdy jest tym, kim oczekuje się od niego, jest trudne. Zwłaszcza dla kogoś, kto nie ma dobrego pochodzenia, a w zamku, jako rycerz, utrzymuje się wyłącznie z coraz bardziej wątpliwej przyjaźni z obecnym królem, któremu nie...