Rozdział 35

14 4 4
                                    

     Poranne słońce wpadało do komnaty króla Anebeta, nadając pomieszczeniu ciepłego, przyjaznego wyglądu. Na niebie, a przynajmniej na jego fragmencie widocznym przez sporych rozmiarów okno, nie widniała żadna chmura. Sądząc po nieruchomych liściach na drzewach oraz krzewach, można było stwierdzić również, że początek dzisiejszego dnia pozbawiony jest wiatru. Gdyby jutro była tak piękna pogoda, czynniki przyrodnicze ani trochę nie przeszkadzałyby, a turniej przebiegałby w pogodnej atmosferze - mówiąc zarówno dosłownie, jak i w przenośni.

     Oliver usiadł po turecku na dywanie i z ciekawością spojrzał na świat, rozciągający się za szybą. Z pokoju Anebeta był dobry widok na centralną część placu przed pałacem, chociaż można było dostrzec również kawałek ogrodów oraz drogę, która prowadziła do lecznicy. Nic dziwnego, wszak była to komnata władcy całego królestwa. Okno po prostu musiało być umiejscowione w jakimś sensownym miejscu.

     Na dworze krzątało się sporo osób, jednak poza ludźmi, było tam również dużo zwierząt, głównie psów. Kąciki ust czarnowłosego natychmiast uniosły się w lekkim uśmiechu. Zawsze uważał ten gatunek za niezwykle wyjątkowy pod pozytywnym tego słowa znaczeniem, tak więc tyle nie znanych mu dotąd ras w jednym miejscu było po prostu rajem dla oczu. Słodkie pieski żwawo biegały od jednej osoby do drugiej i wesoło merdały swoimi ogonami. Oliver westchnął - nie ze zrezygnowania, czy nudy, a z radości, która momentalnie wypełniła jego rzeczywistość.

- Rozczulające, czyż nie? - Niewolnik drgnął na dźwięk znajomego głosu, dobiegającego zza swego lewego ramienia. Natychmiast odwrócił się w tamtym kierunku. Anebet stał swobodnie w luźnym ubraniu, a jego brązowe włosy, zawsze utrzymywane w surowym porządku, były obecnie nieco zmierzwione. Monarcha musiał przed chwilą się obudzić. Dość gruby dywan stłumił odgłos, który jego bose stopy wydawały w zetknięciu z podłogą na tym niedługim odcinku, dzielącym jego łóżko od okna.

- Panie... - Oliver zamierzał natychmiast wstać i się ukłonić, jednakże jego właściciel uniemożliwił mu to, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Tym samym, dał mu do zrozumienia, że ten akt jest tutaj zupełnie zbędny.

- Nie musimy wszystkiego robić tak oficjalnie, Oliverze - zepewnił mężczyzna. Powiedział to z niejakim rozbawieniem i stoickim spokojem; zupełnie jakby tłumaczył małemu dziecku, jakiś fakt, z którego zdaje sobie sprawę każdy dorosły, a nawet i nastoletni człowiek.

     Czarnowłosy lekko skinął głową, dając do zrozumienia królowi, że przyjmuję to do wiadomości, chociaż w rzeczywistości ogarnęła go konsternacja. Nie miał pojęcia, jak miałby ot tak porzucić swe dotychczasowe przekonania na rzecz innych, nieco bardziej niedbałych. Chociaż pewna część młodego niewolnika nienawidziała tej myśli, wiedział on, że przyzwyczaił się już do obecnego, skutecznie i efektywnie wpajanego mu, systemu. Anebet to pan, do którego należy się zwracać z szacunkiem, albo chociaż jakimś jego minimum. Trzeba się kłaniać, odpowiednio go tytuować i dobrze o nim mówić. Ponad to, jest również obowiązek, aby być w miarę prawdomównym, chociaz "w miarę" w tej zasadzie zostało dodane już osobiście przez Olivera. Tak czy inaczej, rzeczywistość ta stała się realnością. Inne życie byłoby... najzwyczajniej w świecie dziwne. Być może nie złe, wręcz zapewne lepsze, ale bezsprzecznie trudno byłoby przywyknąć do takiego obrotu spraw. Wszak czarnowłosy już raz przywyknął do wielkiej zmiany w życiu...

- Panie... - zaczął Oliver po chwili ciszy, zupełnie nie mogąc się przełamać, aby pominąć ten tytuł.

- Tak? - Zapytał Anebet, któremu najwidoczniej mimo wszystko nie przeszkadzał użyty przez jego podwładnego zwrot.

- Będziesz tam, prawda? - Chłopak zawahał się mówiąc to, tak jakby te słowa były niezwykle delikatne. Jakby za chwilę mogło się stać coś złego. To jednak nie nastąpiło.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz