Rozdział 34

14 5 2
                                    

     Wraz z biegiem czasu, niezwykle wiele rzeczy wychodziło na jaw. Pewne tajemnice odsłaniały się – niektóre z nich odkrywane były stopniowo, po małym kawałku, inne natomiast niemalże od razu, za przysłowiowym jednym zamachem widoczne były w pełni swej okazałości.

     Jasne stało się, na przykład to, że blondwłosy chłopak ma na imię Artur i posiada pewną wiedzę w dziedzinie medycyny. Choć oficjalnie należał on bezpośrednio do Anebeta, dużo czasu spędzał, wliczając w to także przespanie większości nocy oraz jedzenie znacznej liczby z przypadających mu posiłków, w lecznicy, stanowiąc pomoc i jednocześnie znaczne odciążenie dla królewskiego medyka oraz Jima. Dość zabawnie było zobaczyć jednocześnie Artura oraz niewolnika lekarza w akcji. Byli niemalże swymi kompletnymi przeciwieństwami, niczym ogień i woda. Jim nie wahał się przed podejmowaniem spontanicznych decyzji, rozmawianiem z pacjentami – bez względu na to, czy mieli od niego wyższy status społeczny, a właściwie zwłaszcza wtedy – czy też przed opuszczaniem budynku pracy po zadeklarowaniu przejęcia obowiązków na krótszą lub dłuższą chwilę.

     Zanim blondyn zjawił się w lecznicy, nikt nawet nie przypuszczał, że przydałaby się tam jeszcze jedna para rąk do pracy. Wszystko zdawało się chodzić jak w zegarku, jednak nieco mniej sprawnie. Teraz natomiast każdy spośród ich trzech miał parę te godzin dla siebie więcej w ciągu dnia – a zwłaszcza oficjalny królewski medyk. Nikt na nic nie narzekał, spośród osób pracujących w lecznicy. Anebet nie miał za złe swym podwładnym, że dobrze się ze sobą dogadują, a nawet pacjenci byli uradowani panującą tam miłą atmosferą; nie żeby wcześniej ktoś podchodził do odwiedzających to miejsce osób z niechęcią, czy też wrogością. Po prostu teraz było więcej czasu na rozmowę z pacjentami oraz Jim znajdował czas na takie czynności jak przynoszenie świeżych kwiatów w niedużych wazonach, co zdecydowanie było zmianą na lepsze.

     Za dwa dni miał się odbyć turniej. Sytuacja zaistniała w państwie króla Anebeta była niezwykle intrygująca, lecz momentami również niemniej wzruszająca. Strażnicy służba i, w szczególności, niewolnicy mogli wreszcie spotkać się ze swymi rodakami, którzy w codzienności żyli tysiące kilometrów dalej. Niektórzy wręcz nie potrafili skryć łez, gdy po nie wiadomo jak długim czasie przebywania tutaj, nie musieli używać obcego języka, aby porozumieć się z kimkolwiek, a zamiast tego, nadarzała im się sposobność, aby wreszcie posłużyć się ojczystym językiem.

     Śpiewano pieśni, obstawiano zakłady, chodzono na spacery po barwnych ogrodach... W każdym zakątku terenu oddzielonego bramą, przedstawiającą majestatyczne wielbłądy, ktoś zawsze coś robił. Bez względu na porę dnia, bądź nocy, nie sposób było znaleźć miejsca, któro świeciłoby pustką.

     Oliver dość przeżywał ten czas. Zakończył dziś ostatni trening. Zarówno gwardziści, jak i jego pan stanowczo odradzali mu, a wręcz zakazywali ćwiczeń dzień przed zawodami, choć dzisiaj trening był niezwykle wymagający. Będąc nieco obolałym, chłopak przystanął na chwilę, robiąc sobie spontaniczny, zapewne jednorazowy, przystanek na drodze do lecznicy. Skierował się tam prosto z areny, właściwie nawet o tym nie myśląc, zupełnie jak gdyby coś wewnątrz niego, jakaś cząstka podświadomie chciała się tam znaleźć. Czarnowłosy nie odniósł ran. Jego życie, ani zdrowie nie było zagrożone. Nie potrzebował opieki medycznej. Właściwie, nie chciał iść do lecznicy. Zamierzał udać się do człowieka, który tam pracował. Spotkanie z tym irytującym, wrednym i zarozumiałym człowiekiem o brązowych, od wczoraj nieco przyciętych „na oko" włosach (przez ich posiadacza we własnej osobie), było czymś, co napawało go zadowoleniem. Wiele razy się przed tym wahał, miał niejedną obiekcję oraz walczył ze sobą, ale Oliver finalnie zdał sobie sprawę, że nawet nie zauważył, gdy Jim przyjął w jego mniemaniu definicję, składającą z niepozornie jednego słowa, lecz mówiącą wszystko. Przyjaciel.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz