Rozdział 39

13 5 4
                                    

     Hej! Z tej strony autorka. Zazwyczaj wstawiam jakieś informacje po rozdziałach (jeśli już wstawiam), ale uznałam, że przy obecnym może to trochę zepsuć nastrój, więc przeniosłam to na początek. Nie przedłużając, chciałam tylko Was poinformować, że - jak się pewnie domyślacie - to już powoli końcówka mojego opowiadania. Na pewno nie jest to ostatni rozdział; będzie jeszcze jeden (i prawdopodobnie epilog). Gdyby coś miało się zmienić w tym planie, dam Wam znać. Mam nadzieję, że miło wam się czyta tą historię. Chciałam jeszcze bardzo serdecznie Wam podziękować za uwagę i czas poświęcony temu opowiadaniu. Również za każdy oddany głos, choć nie zamierzam zapominać o osobach, które nie oddają ich, lecz mimo to śledzą tę historię. Dziękuję Wam wszystkim!

---

     Wszystkie dyscypliny przebiegały dość szybko; szybciej niż możnaby przypuszczać. Czas gnał naprzód, a żaden człowiek nie mógł go powstrzymać - już na pewno nie człowiek będący niewolnikiem.

     Odbyły się już trzy konkurencje. Przedstawiciela króla Anebeta zwyciężyli w dwóch spośród nich, więc mieli jeszcze szansę, aby zwyciężyć na turnieju. Szansa. Wciąż nic nie było pewne. Zwłaszcza, że wiele osób obstawiało, iż czwartą konkurencję wygra jakieś królestwo, o tak zawiłej nazwie, że Oliver nie potrafił jej zapamiętać, któro miało już w zanadrzu jedno zwycięstwo. Jeśli rzeczywiście niebawem odnieśliby sukces, zupełnie jak zakładało sporo osób, zwycięstwo lub przegrana zależałby wyłącznie od Olivera.

     Chłopak doskonale wiedział, iż dalszy przebieg turnieju, a mianowicie zakończenie rozpoczynającej się niebawem rundy będzie dla niego niewiadomą przez dłuższy czas, niż dla widowni. Krzyki znad areny, czy to te radosne, czy też niezbyt budujące, o niczym nie świadczyły. Jak by nie było, ktoś wciąż będzie się cieszył, a przez inną osobę przemawiał będzie smutek, czy nawet irytacja.

     Czarnowłosy wszedł do budynku, w którym uprzednio założył kolczugę. Było mu zimno, choć w pomieszczeniu panował lekki zaduch. Niewolnik poczuł pot na swoich skroniach. Stresował się. Nie sądził, że to wszystko będzie dla niego aż tak trudne. Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomej twarzy, ale wszyscy byli mu kompletnie obcy.

     Oliver opadł na jedno z licznych krzeseł, zniesionych tu z myślą o wyczerpanych lub zmęczonych zawodnikach. Nie należał do ani jednych, ani drugich, a jednak uznał, iż dobrze mu zrobi chwila oderwania od tej przytłaczającej rzeczywistości.

     W czasie oczekiwania, wszyscy szermierze się przygotowywali. Obecnie trwała tak zwana runda dowolna, w której to, zgodnie z regułami, udział brały osoby, uczestniczące już w co najmniej jednej innej konkurencji. Niemalże wszyscy postawili na taniec, bądź akrobatykę, a, jak trafie zauważono, żaden szermierz nie zamierzał stanąć na arenie dwa razy.

     Oliver drżącymi rękami chwycił przygotowaną specjalnie dla niego, co stwierdził po ledwie widocznym wyżłobieniu w kształcie wielbłąda przy górnej części, parę porządnych skórzanych butów. Przez znaczną część swego pobytu w tym królestwie przemieszczał się boso, czasami chodził w dość podniszczonym, niezbyt drogim obuwiu. To była dla niego miła odmiana. Niby niezbyt istotny element, a jednak miał znaczenie i to dużo. Swoboda ruchów wręcz musiała być zapewniona.

- Jest Oliver? - Zapytał niespodziewanie jakiś służący, wchodząc do pomieszczenia. Spojrzenia wszystkich tu obecnych utkwiły się w nim. Ewidentnie usiłował zachować zimną krew, lecz widać było po nim, że stresuje się tą sytuacją. Jego wzrok rozpaczliwie przemierzał otoczenia, starając się odnaleźć poszukiwanej przez siebie osoby. Najwidoczniej nigdy wcześniej nie widział osobistego niewolnika Anebeta, być może nawet w rzeczywistości wywodził się z jakiegoś innego państwa.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz