Rozdział 15

35 7 2
                                        

     Oliver wylądował na twardej ziemi. Z jego ust wydobyło się kiepsko stłumione przekleństwo. Zazwyczaj wyrażał się w miarę kulturalnie, ale teraz, jego cierpliwość została wystawiona na próbę, której niestety nie zdała. Poprosił Anebeta o możliwość treningu, a ten wręczył mu cienki kij, podczas gdy przeciwnikami byli strażnicy z ćwiczebnymi mieczami. Wskutek tego, jego ciało, a w szczególności ręce, były poobijane i lekko zranione. Teraz, jednemu z jego przeciwników właśnie udało się wytrącić mu "oręż" z uścisku, przy okazji łamiąc go na dwie, niezbyt równe części. Niewiele brakowało, a czarnowłosy zyskałby kilka niemałych drzazg w swoich nogach.

- To nie fair! - Wykrzyknął Oliver, powoli wstając z ziemi. - Taka walka nie ma sensu! Zero sprawiedliwości!

- A myślisz, że w życiu wszystko będzie uczciwe? Nie znasz ludzi na tyle, by powiedzieć, że dla niektórych honor, czy jakiekolwiek przepisy nie mają najmniejszego znaczenia? - Z góry rozległ się głos Anebeta. Strażnicy nie wyglądali na zbytnio zaskoczonych tym faktem, ale Oliver natychmiast uniósł głowę w tamtym kierunku. Dostrzegł monarchę, stojącego na balkonie. Mężczyzna opierał się o marmurową barierkę, spoglądając w dół zaciekawionym wzrokiem. Jego usta wygięte były w lekkim uśmiechu. Brązowe kosmyki włosów, którymi bawił się obecny tego dnia wiatr, co jakiś czas częściowo przysłaniały jasne oczy. Zresztą nie tylko włosy władcy padły ofiarą nieregularnych podmuchów, bowiem długa, królewska szata, wykonana z delikatnego materiału, lekko unosiła swoje końce. Nie wyglądało to jednak komicznie, czy odpychająco. Nadawało wręcz jakiejś wyższości Anebetowi. Możnaby wręcz pomyśleć, iż rzeźby, albo obrazy jakiś bóstw zostały zainspirowane właśnie tym człowiekiem, tą chwilą.

     Niewolnik klęknął na ziemi, pochylając głowę przed mężczyzną.

- Skąd u ciebie ten gest uniżenia, Oliverze? - Zapytał monarcha, unosząc brew. - Czyżbyś znów się przeziębił?

- Nie, panie. Po prostu uważam, że to właściwe - odparł chłopak.

     Król pokiwał głową, po czym odezwał się.
- Naprawdę chcesz wziąć udział w tych zawodach, prawda?

    Oliver przytaknął. Jego ciało wypełniało jedno zdanie. "To właśnie jest cel mojego życia." Nie pochodziło ono jednak z głowy. Nie zostało napisane w przez mózg, bowiem autorem tej, najważniejszej dla niego myśli, było serce.

- Musisz jednak pamiętać, że w życiu nie zawsze dostajemy tego, czego byśmy chcieli. Otrzymujemy to, na co pracowaliśmy. A w pewnych kwestiach nie da się oszukiwać. To właśnie takie zawody. Na oczach tysięcy ludzi będziesz musiał pokazać, co umiesz. Nie powiesz, że umiesz walczyć. Oni to stwierdzą, patrząc na ciebie. A życzliwe gesty nie zdadzą się tu na wiele, jeśli próbujesz ich oszukiwać. Nawet nie tylko ich. Również siebie.

     Do głowy czarnowłosego chłopaka natychmiast przyszła istotna dlań myśl.

- "Oni"? Kto to taki, panie? - Zapytał. Przecież musiał to być ktoś, kto oceniał.

- Przedstawiciele uczestniczących państw. Najczęściej osoby z rodzin królewskich - odparł władca.

     Oliver zmarszczył brwi, słysząc to.
- To bez sensu, panie - stwierdził. - Każdy będzie głosował na swoich przedstawicieli.

     Monarcha pokręcił przecząco głową.
- Nie będzie. Takie prawo, że nie może. Nawet jeśli chciałby. Głos można oddawać na każdego, poza człowiekiem ze swojego królestwa. Organizator natomiast musi całkowicie wstrzymać się od głosowania. Czyli w praktyce, jego przedstawiciel ma nieco większe szanse, aby wygrać.

- Jak to większe? - Chłopak zmarszczył brwi, próbując to pojąć.

     Anebet uśmiechnął się lekko.
- Masz tok myślenia jak większość ludzi, ale to błędny trakt. Nie mógłbym głosować na swojego przedstawiciela, ale musiałbym oddać głos na kogoś innego. Wykluczenie mnie z oceniania, oznacza wyłącznie brak głosu na kogoś innego.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz