Rozdział 31

13 5 2
                                    

     Nie mogąc się zdecydować na wybranie jednej skrzyni, bowiem kilka z nich miało rzeczy, które były różnego rodzaju medykamentami - jak stwierdził osobisty niewolnik Anebeta - Oliver i Jim wzięli ze sobą i zanieśli do lecznicy pięć spośród dość sporych rozmiarów pakunków. Gdy na powrót znaleźli się w budynku, do którego zmierzali, zadowoleni z siebie, postawili skrzynie niemalże na samym środku głównego pomieszczenia. Królewski medyk akurat wyszedł, a oni koniecznie chcieli, aby zobaczył, jak dobrze wykonali to zadanie. Przynieśli więcej, niż trzeba było, a zawsze, jeśli trzebaby było odnieść którąkolwiek ze skrzyń, mogli to zrobić bez problemu. Taka możliwość jednak nie wchodziła w grę. Oliver stwierdził, że we wszystkich było to samo, więc w lecznicy będzie wyłącznie zapas niezbędnych substancji.

     Nie czekali zbyt długo. Lekarz dość szybko ukazał im się, wchodząc przez drzwi. Gdy ujrzał spoczywające na podłodze skrzynie, natychmiast zatrzymał się wpół kroku, a następnie jego wargi rozchyliły się nieznacznie, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, aczkolwiek rozmyślił się, porzucajac ten zamiar w jednej chwili. Dopiero po kilku chwilach zdołał wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, którym było niepewne pytanie.

- Co to jest? - Zapytał mężczyzna, wciąż stojąc w pewnej odległości od dziwacznych skrzyń.

- Te zioła, które mieliśmy przynieść - odpowiedzieli jednocześnie Jim i Oliver, niezwykle usatysfakcjonowani swoim wykonaniem powierzonego im zadania.

     Chociaż na twarzy lekarza wciąż było wymalowane zupełne zdezorientowanie, mężczyzna niepewnie zbliżył się do pakunków i ostrożnie uchylil jeden z nich, jakby obawiał się, że może w nim być coś niebezpiecznego. Gdy dojrzał, co jest wewnątrz, uniósł liść odnalezionej roślinki do twarzy z nowo nabytą pewnością. Przyjrzawszy się dokładnie, zmarszczył brwi. Odłożył liść tam, skąd go wziął, a następnie, odwrócił się na powrót do szeroko uśmiechniętych niewolników.

- Kto wybierał te skrzynki? - Zapytał medyk.

- Ja - odpowiedział natychmiast Oliver, nawet nie skrywając dumy z wykonania tej czynności. Na jego ustach widniał szeroki uśmiech.

     Królewski medyk miał przez moment ochotę, aby powiedzieć coś sarkastycznego, bądź zawrzeć jakiś wyrzut w swoich słowach, jednakże finalnie nie zrobił nic z tych rzeczy. Nie stać go było na to. Po prostu nie kwalifikował się do ludzi takiego pokroju, a jego wrodzona łagodność nie pozwalała mu na traktowanie w odrzucający sposób kogoś, kto był sympatyczną osobą, przyjaźniącą się z chłopakiem, postrzeganym przezeń jak rodzony syn.

- To nie są zioła - powiedział po prostu mężczyzna, uznając to zdanie jako najbardziej właściwie w zaistniałym układzie. - To warzywa i przyprawy do kuchni.

     Dwaj niewolnicy pospiesznie wymienili między sobą spojrzenia. Zdawaćby się mogło, że pewne, kluczowe słowa wręcz zostały przez nich wypowiedziane, choć tak naprawdę obaj trwali w milczeniu. "I co teraz?" Byli świecie przekonani, że znaleźli to, co jest potrzebne, a nawet w większej mierze, niż tego od nich wymagano; tymczasem, właściwie, to nie przynieśli nic.

- Ależ, proszę pana! Przecież nie wszytsko jest do kuchni - Oliver usiłował naprawić sytuację w jakiś sposób, albo przynajmniej sprawić, aby nie była aż tak bardzo beznadziejna. - A te szklane naczynka? To ewidentnie są opakowania na jakieś medykamenty. Wino jest wysoce nieopłacalne w takiej formie.

- To też są przyprawy, bądź jakieś oleje, czy sosy - odparł mężczyzna, uśmiechając się lekko. To zachowanie; to trwanie przy swoich racjach, chociaż te były błędne, zdawało się być zabawne, chociaż chwilami naprawdę ten opór zadziwiał, przeważnie w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Ja też mam marzenia!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz