20. Akceptacja.

310 57 132
                                    

Media: Feel&Iwona Węgrowska - Pokonaj siebie. 

Maurice patrzył z politowaniem jak Miłosz próbuje wpakować się na tył grzbietu Dragona. Gdy po raz już piąty ześlizgnął się fukając przy tym i złorzecząc po cichu, książę nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.

– Bardzo śmieszne – mruknął chłopak, zdecydowany w tym momencie na pójście piechotą, niezależnie od odległości jaka dzieliła go od Woodshare.

– Zaiste, zabawne, że choć przez chwilę pomyślałem iż tak nieporadne stworzenie może być zagrożeniem.

Miłosz zmrużył oczy, niby obrażony, choć w rzeczywistości odetchnął z ulgą na widok śmiejącego się księcia. I już pomijał fakt, że był to niezwykle ładny śmiech, jak zresztą i barwa głosu młodego następcy tronu. Chodziło teraz o to, że atmosfera między nimi zaczynała rzednąć. A on najprawdopodobniej mógł zacząć oddychać z ulgą.

– U nas nie każdy musi umieć jeździć konno – bąknął, ani myśląc spróbować dosiąść ogiera po raz kolejny.

Książę pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Doprawdy osobliwy z was naród. Jazda powozem odbiera przecież całą rozkosz z obecności tych wspaniałych zwierząt – stwierdził, gładząc przy tym Dragona po szyi.

– Daleko do tego pałacyku? – zapytał, postanawiając póki co nie podejmować tematu środków transportu w jego świecie. Poczuł, że książę taksuje go wzrokiem.

– Wystarczająco, by nie czekać, aż dotrzesz tam na piechotę. Zwłaszcza boso. To wysoce kłopotliwe, że za każdym razem przybywasz tu bez butów.

Milo sapnął pod nosem, a zaraz cofnął się o dwa kroki, gdy Maurice gwizdnął w niebo. Nie musiał czekać, by wiedzieć kto zaraz pojawi się na grubej, skórzanej rękawicy.

– Matka zabiłaby mnie, gdybym położył się do łóżka w butach. A nie bardzo mi się chce je codziennie prać... nie mówiąc już o tym, że w trampkach wyglądałbym tutaj jak idiota.

Sokół z głośnym piskiem wylądował na ręce księcia, który w milczeniu trawił słowa swojego rozmówcy. Miłosz przełknął ślinę.

– On dziwnie na mnie patrzy – odezwał się nieco piskliwie i miał wrażenie, że nagle rana, po której wciąż pozostał mu ślad zaczęła go boleć.

– Dlaczego twoja matka stosuje kary śmierci za tak błahe przewinienia? – zapytał księże, wyciągając z sakwy kawałek mięsa, który ułamek sekundy potem zniknął w dziobie sokolicy.

Miłosz cofnął się o kolejny krok, ściągając myślami uwagę księcia, który zdawał się nawet nie zauważać jego zdenerwowania.

– Tak się mówi. On się zaraz na mnie rzuci!

W pierwszej chwili książę uniósł brwi, zaraz jednak skinął głową ze zrozumieniem.

– Nie rzuci. Burza nie atakuje bez powodu. Jeśli mnie pamięć nie myli ostatnim razem był to efekt twojego karygodnego zuchwalstwa.

Miłosz zmieszał się, wciąż jednak – dla pewności – zostając w wytworzonej odległości.

– Ja... nie wiedziałem, że to było realne.

– A jakie miałoby być? – zapytał książę, dając sokolicy sygnał, że pora wzbić się w powietrze.

Chłopak sapnął cicho, odprowadzając ptaka wzrokiem. Podrapał się w ramię, a potem w pierś. Ciągle nie mógł przyzwyczaić się do tego materiału. Zauważył, że Maurice ma nieco inny, zbliżony na pierwszy rzut oka do muślinu. Białego jak śnieg muślinu, który zdawał się falować z każdym ruchem następcy tronu.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz