28. Gdy wszystko zaczyna znaczyć mniej niż nic.

295 51 148
                                    

Media: Svrcina - Meet me on the battlefield


 To była ciężka rozmowa. Miłosz starał się nadać temu wszystkiemu lekki wyraz czegoś nieistotnego, ale tak naprawdę jeszcze pogorszył sprawę. Matka z założonymi rękami opierała się tyłem o kuchenkę. Ojciec pukał palcem w zrolowaną wczorajszą gazetę, nadając sytuacji jeszcze bardziej srogiego wyrazu. Nie krzyczeli, na piętrze spała Zuzia. Jednak wzrok zarówno jej jak i jego ciskał gromy.

– Naprawdę uważasz, że nic się nie stało? – odezwała się Maria, kręcąc głową z niedowierzaniem i bezsilnością.

– Ale co się stało? Przecież pisałem, że idę na imprezę i wrócę rano. Jestem dorosły.

Gazeta uderzyła w stół.

– Dorosły?! Ostatni raz widzieliśmy cię półtorej doby temu, gdy kładłeś się spać. Nie pojawiłeś się w klinice, nie pojawiłeś się w domu choć na moment. – Thomas wstał z krzesła i podszedł do syna, przed którym stanął. Patrzył mu w oczy, a Miłosz miał ochotę zapaść się pod ziemię. – A do tego uznałeś, że odebranie na minutę telefonu od własnej matki jest czymś poza twoją godnością...

– Tato – jęknął.

– Nie przerywaj mi – warknął. – Może i jesteś pełnoletni, ale zachowałeś się jak gówniarz. Dorosły człowiek jest w stanie zadzwonić do rodziców i przedstawić choć pobieżnie swoje plany na następne czterdzieści osiem godzin, żeby ci mogli w spokoju spać w nocy i nie martwić się, że coś się z nim złego dzieje. Nie mówiąc już o tym, że liczyłem na ciebie w klinice. A ty po raz kolejny mnie wystawiłeś... i myślę, że już nie chcę, żebyś się więcej tam pojawiał.

– Ale...

– Myślałem, że lepiej cię wychowaliśmy...

Mówiąc to, wyminął go i ruszył w stronę drzwi frontowych, przez które wyszedł najpewniej na papierosa.

– Mamo – jęknął w stronę tej, która została, ale ona pokręciła tylko głową i odstawiła do zlewu kubek, w której zostały już tylko fusy po kawie.

– Zastanów się nad sobą, Miłosz. Po prostu się zastanów.

Czuł się bezradny, bo to wszystko działo się wbrew jego woli. Nie był w stanie tutaj obiecać, że to się więcej nie powtórzy, bo przecież równie dobrze tej nocy mógł znów przenieść się do Artemii. I tego się bał, że będzie tylko gorzej, a zawód w ich oczach będzie coraz większy. Musiał się wyprowadzić. Plan Jaśka był jedynym możliwym. Nie miał co prawda pojęcia jak wyjaśnić im taką decyzję, skoro nie zamierzał przecież iść na studia, które również nie miałyby sensu, jeśli chodziłby w kratkę na zajęcia. Próby ściemniania rodzicom, że studiuje też byłyby bez sensu. Prawda i tak wyszłaby na jaw, a on nie potrafiłby aż tak i tyle kłamać.

To przerażające w jakim punkcie stanęło jego życie.

Następne trzy dni pozwoliły mu na przypatrzenie się mu od tej „normalniejszej", polskiej strony. Starał się wynagrodzić rodzicom ostatnią sytuację, jednocześnie próbując spędzić z nimi trochę czasu, miał bowiem z tyłu głowy, że za te dwa miesiące wyniesie się stąd i wpadać będzie z doskoku, a może i z tym będzie problem, w końcu nie miał pojęcia w jakim kierunku pójdą te wycieczki do Artemii.

Pomagał mamie z domowymi sprawunkami, bawił się z Zuzią, która była z tego powodu przeszczęśliwa, zwłaszcza, gdy zabierał ją na plac zabaw lub gdy była tam też Chita. Od kliniki ojca trzymał się jednak z daleka. Nie chciał na nowo się tam pojawiać, by po chwili znów przestać mu pomagać. To należało akurat zostawić tak, jak wyszło.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz