34. Walc z frustracją.

268 49 115
                                    

Media: Smash Into Pieces - All Eyes on You.


 Czuł się jak na balu przebierańców. A już myślał, że przywykł do tych ubrań, tego kroju i tych materiałów. Ale oto nadeszła chwila by wdziać na siebie szaty nieco bardziej odświętne i cóż... było mu dziwnie. Spodnie nieco węższe niż zazwyczaj, buty wyraźnie wyższe. Ciągle osobliwie czuł się w kozakach. No i góra. Koszula, kamizelka, a na to jeszcze kubrak, który sięgał mu nieco za tyłek. Kolorystycznie czerń przecinała się z jasnym brązem. I te włosy, które niezmiennie podkreślały jego egzotyczność, jeśli nie obcość.

Przez cały dzień niemalże nie widział się z Mauricem, nie licząc śniadania, ale i wtedy tak naprawdę nie byli w stanie zamienić nawet pół słowa.

Poznał za to lady Alessę, dwórkę Jej Królewskiej Mości, która niezwykle chętnie przystąpiła do przedstawiania mu swojej osoby. I musiał przyznać, że mimo iż nieco nachalna, to miła była z niej dziewczyna. Nie licząc Maurica, była to najbardziej szczera i naturalna osoba, jaką tu spotkał. A przynajmniej takie odnosił wrażenie. Uroczo dziewczęca, roześmiana i rumieniąca się, gdy zdawała sobie sprawę, że znów za dużo gada, lub za blisko niego się przysiada. I poważnie, gdyby nie to, że był gejem mógłby się w niej zauroczyć.

– Jest mi tak przykro z twojego powodu. Stracić tyle cennych osób. Słodka Panienko, gdybym ja straciła papę, mamę, bądź którekolwiek z mojego rodzeństwa... nie wyszłabym z tej rozpaczy. Dlatego podziwiam cię, hrabio. Jesteś tak silny w tym wszystkim – trajkotała, przesuwając raz po raz dłonią po delikatnym materiale beżowej sukni. – Masz moje głębokie uznanie, wierz mi, mówię prawdę. Och, jakże musisz się tu czuć samotny... i nie myśl sobie, że ja teraz cię uwodzę, nie jestem jakąś latawicą, której tylko jedno w głowie. Nie, nie, mój hrabio, ja nie jestem z tych, ale mam dobry wzrok i kilka lat już służę Jej Wysokości. Słodka Panienko, jakie ja dziwy widziałam i słyszałam. Nie dałbyś im wiary! Och – umilkła na chwilę zasłaniając usteczka dłonią. – Wybacz mi, hrabio, za dużo gadam, jak zresztą za każdym razem. A ciebie pewnie nuży to moje trajkotanie bez taktu i sensu – skończyła nieco zawstydzona

On zaś w odpowiedzi zazwyczaj kręcił głową i żarliwie zaprzeczał. Bo taka też była prawda. Jej energia go zarażała i nieraz przy niej się śmiał i rozluźniał. Kto wie, może znalazł w tym wariactwie drugą bratnią duszę? Dla odmiany taką, do której nie czuł żadnego pociągu...

Nadeszła jednak godzina, w której nie było już odwrotu. Chwilę temu służąca Marta oznajmiła mu, że wszyscy już zbierają się w sali.

Otarł o siebie spocone dłonie i z przestrachem wbił wzrok w drzwi. Oto był ten moment, gdy chciały się stąd zdematerializować. Oczywiście pomijając oczywiste kwestie ewentualnych konsekwencji, gdyby zabrakło go na balu. Tego już nikt by nie przeoczył, bo jak też słusznie Maurice zauważył, będzie tam jedną z osób, które obecne będą na językach wszystkich. I których każdy ruch obserwować będą wszystkie pary oczu.

Wziął długi, drżący zdenerwowaniem oddech i wolno wypuścił powietrze przez usta. Nie było odwrotu. Musi tam pójść. Pójść i uważać na każdy krok i słowo, pójść i... tańczyć. Tak, tego ostatniego bał się najbardziej, bo książę zaznaczył mu, że o ile zbyt dobrze bawić się mu nie wypada, to dla jego wizerunku przydałoby się, gdyby zaprosił do tańca z dwie bądź trzy bardziej istotne persony, bądź przyjął zaproszenia od takich też osób.

– Połamię sobie nogi, wszystkiego zapomnę i zrobię z siebie pośmiewisko – mruknął do siebie, raz jeszcze oddychając głęboko. Przehiperwentyluje się...

Ruszył w stronę drzwi.

*

Już dawno nie widział tylu ludzi w jednym miejscu. Co prawda, już od kilku dni coraz więcej dam i lordów wałęsało się po pałacowych korytarzach, ale teraz dopiero mógł zobaczyć jak wielu ich zjechało na bal.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz