7. Z kwiatka na kwiatek, a w pyłku szaleństwo.

523 62 131
                                    

Media: Britney Spears - Womanizer.


           Skoro świt nakazał osiodłać konia i pognał wraz z rześkością poranka w bór gęsty i dziki. Dokładnie tam, gdzie leżał powalony pień topoli, ofiary jednej z wichur nawiedzających tę część królestwa. Dokładnie tam, gdzie widział TO po raz pierwszy.

         Nie był w stanie wymazać tego z pamięci. Czuł wręcz obligatoryjną potrzebę wyjaśnienia tego szaleństwa. Znalezienia odpowiedzi... sprowadzenia na ziemię tego, co wydawało się teraz tak nierealne.

         Chłodny wczesnoporanny wiatr wkradał się za wysoką stójkę czarnego kaftana, który ściśle przylegał do ciała jeźdźca sprawiając, że poza tą drobną niedogodnością książę nie odczuwał zimna wzmaganego przez pęd konia.

          Jazda konna była dla niego sposobem na odcięcie się od rzeczywistości. Ulotne i krótkie, podczas którego zdarzało mu się przymykać na ułamek sekundy powieki, jeszcze mocniej czując się zespolonym ze zwierzęciem, na którego grzbiecie się znajdował. Rozpoznawał każde drgnięcie jego mięśni, wychwytując każdą zmianę jego zachowania. Czuł wiatr w uszach, we włosach, jego zaczepne smagnięcia po twarzy. Czuł się wolny, uśmiechając się jednocześnie na myśl o tych, którzy tę wolność kojarzyli właśnie z jego pozycją.

          Bycie członkiem rodziny królewskiej słusznie łączony był z pozycją, z bogactwem, z władzą. Z tym nie był w stanie dyskutować. Rozbieżności pojawiały się, gdy uznawano ich życia za lekkie, beztroskie, bazujące na balach i spełnianiu kaprysów.

          Owszem, zazwyczaj nie żałował sobie, gdy na coś przychodziła mu ochota, jednak nie była to kwintesencja zagadnienia. Nigdy nie nazwałby swojego życia beztroskim, a sam w nim nie nazwałby się wolnym. Wręcz przeciwnie czuł się spętany przez wici własnego rodu, własnej przeklętej pozycji, za którą jednocześnie dziękował Bogu i przeklinał głośno i donośnie. Nie umiał się określić, nie potrafił również powiedzieć, kim mógłby być, gdyby nie był księciem, gdyby nie mieszkał w zamku...

          Niemal wszędzie czuł się obco, a grzbiet Dragona był tym jedynym wyjątkiem, który nieraz trzymał go przy zdrowych zmysłach – choć wszystko wskazywało na to, że i to zawiodło. Był tym, co nieraz rozlewało w jego sercu ciepło kojarzone z tym odczuwany na myśl o domu. O tym jednym konkretnym miejscu, gdzie się pasuje, gdzie chce się być.

         Ściągnął cugle, cmokając przy tym niegłośno. Dragon zatrzymał się i zastrzygł uszami. Potrząsnął łbem, wydając z siebie krótkie parsknięcie. Maurice zeskoczył z siodła. Przesunął dłonią po ciepłym brzuchu swojego kopytnego przyjaciela, by zaraz przenieść całą swoją uwagę na miejsce, w którym się znalazł.

          Wszystko wyglądało niemalże tak samo jak wtedy, gdy zajechał drogę swojemu bratu. Z jednym wyjątkiem. Teraz na wilgotnej ziemi nie leżało to, coś, czego istoty wciąż nie był w stanie określić.

         Pochylił się i musnął palcami po skąpanej w rosie trawie. Przymknął na moment oczy, próbując przypomnieć się jak to wyglądało.

          Jasna skóra, ciemne włosy, które sterczały we wszystkie strony, jakby nigdy nie zaznały słusznej pielęgnacji. Cokolwiek to było z pewnością nie miało nigdy do czynienia z dworem, tam przecież obowiązywały jakieś reguły, a wystąpienie z gniazdem na głowie bynajmniej się do nich nie zaliczało.

         Po dłuższym zastanowieniu te kręcone kłaki przywiodły mu na myśl Adelajdę Baurut, królową Isztar, z której niemocy do okiełznania własnej fryzury zaśmiewali się sąsiednie królestwa.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz