40. A na ramieniu siedziała mi śmierć i czułem jej oddech na skórze.

295 49 87
                                    


 Maurice odmówił przyjęcia medyka.

– Zwariowałeś? – syknął do niego Miłosz, pilnując jednocześnie jak niesfornego dwulatka, by ten grzecznie leżał pod kołdrą. Z każdą jednak godziną było to coraz prostsze, gdyż książę czuł się gorzej. – Proszę poczekać! – zawołał w stronę drzwi, za którymi wciąż czekał lekarz.

– Sam rzekłeś, że nasze sposoby mnie nie uleczą, po cóż więc narażać tego człowieka? Powiem ci więcej, nawet gdyby mogły postawić mnie na nogi, nie dopuściłbym go do siebie. Widziałem, jak to zabija ludzi. Nie narażę nikogo na to samo. Już wystarczy, że ty ryzykujesz swoim życiem, czego nigdy ci nie wybaczę. 

Milo westchnął. Słyszał to już nieraz podczas swojego niedługiego pobyty w książęcej komnacie w Woodshare. Gdzieś w którymś momencie przeszło mu przez myśl, że to aż dziwne, że tak mu zależy na życiu jednego z wielu kochanków. Być może było to dziecinne, w końcu Maurice nigdy niczego mu nie obiecał. Ot wydarzył się jeden pocałunek. Jeden, którego powtórki nigdy nie było. Nie było nacisku, nie było omamiania. Nie było uwodzenia... nie było nawet rozmowy. Był jeden pocałunek. Coś, co dla księcia zapewne było niczym, zważywszy na tak duże grono zainteresowanych i obdarowywanych. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że słowa Alessy zakorzeniły mu się głęboko w umyśle i nie chciały z niego wyjść.

– Tak, ale może jest cokolwiek, co ci trochę ulży, albo... da mi trochę czasu.

– Książę? Król wyraźnie zlecił mi zajęcie się tobą – rozległo się za drzwiami.

– Ty pojmujesz istotę tej zarazy. A ja ci w pełni ufam. Wydaj polecenia, niech działa według ciebie, ale nie wejdzie do tej komnaty.

Miłosz zacisnął usta, ale nie skomentował już tego. Był to jakiś kompromis, na który musiał przystać. Wiedział, że innego nie będzie.

– Książę będzie potrzebował czegoś, co pozwoli zbić gorączkę. Coś co uśmierza ból, najlepiej ten gardła. I dużo czegoś mocnego na sen.

– Słucham? Panie, czy wszystko jest dobrze? Dlaczego hrabia...

– Rób, co mówi. Hrabia Weis miał styczność z tą zarazą w swoim królestwie i pomagał tamtejszemu medykowi. Wie, jak postępować ze...

– Szkarlatyną.

– Ze szkarlatyną.

– Boże, bądź miłosierny! – rozległo się za drzwiami.

Miłosz spojrzał na księcia, który tylko wzruszył ramionami.

– Co się stało, medyku?

– Na tę zarazę nie ma leku. Nie ma ratunku! Czy Wasza Książęca Mość ma już objawy? Boże, miej księcia w swojej opiece.

Milo nie krył zirytowania tym lamentem, choć przecież zważywszy na obecną wiedzę nie był on bezpodstawny.

– Otrząśnij się, człowieku! – krzyknął, dopadając do drzwi i ostatkiem woli powstrzymując się, by nie otworzyć ich i nie potrząsnąć tym człowiekiem. – Jeśli chcesz, żeby książę przeżył, rób, co mówię. Sam na własne oczy widziałem tych, którzy zdrowieli.

– To niemożliwe.

– Dość! Medyku, zabraniam ci kwestionować zdanie hrabiego. Od tej chwili bez słowa spełniasz jego polecenia.

– Tak, Wasza Miłość – odparł lekarz, wciąż wyraźnie nie przekonany. – Cóż więc mam zrobić?

– Przynieś tutaj kilka rzeczy i wszystkie zostawiaj pod drzwiami, sygnalizując pukaniem, że jesteś. Coś na wysoką temperaturę, na ból i na sen. Do tego dużą ilość ręczników, raz na godzinę misę z nową chłodną wodą do robienia okładów i co pół godziny ma tu stać dzbanek ze świeżą wodą do picia. I – zamyślił się na chwilę – tak mocno po zmroku dzban zsiadłego mleka.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz