3. Początki i kontynuacje.

692 75 153
                                    

Media: Rihanna - Don't stop the music. 


         Zamrugał  i rozejrzał się. Uśmiechnął się do siebie dostrzegając znany mu już krajobraz. Uwielbiał tu przebywać. Uwielbiał b i delektować się czystym powietrzem, którym głębokimi wdechami napełniał swoje płuca.

          Las. Gęsty, dziki skrawek świata. Powinien tu być z kimś... Przyjechał tu z kimś? Nie, był sam. Był, by spędzić trochę czasu w samotności. Bez rodziny, nawet bez przyjaciół.

          Przysiadł na wilgotnej ściółce, coś zatrzeszczało gdzieś nieopodal. Odruchowo odwrócił głowę w tamtym kierunku, dostrzegając po chwili małą, rudą wiewiórkę przeskakującą z miejsca na miejsce po pokrytym mchem powalonym pniu. Oparł się o drzewo za sobą i przymknął na moment oczy. Czuł się tu spokojnie i to właśnie dlatego tu się zjawiał. Wracając z... Gałoszyna.

           Aż skrzywił się, gdy przypomniał sobie to małe miasteczko. A gdyby tak przekonać rodziców, by przeprowadzili się w te okolice, do...

          Zmarszczył czoło. Nigdy wcześniej nie porywał się na takie przemyślenia. Nieważne jaka to część Polski, to był las. Jego las. I przecież sam mógł tu przyjeżdżać, kiedy chciał. A skoro przyjechał tu rowerem, to nie mogło być to daleko. A rower miał gdzieś przy leśnej ścieżce... gdzieś...

         Rozejrzał się i uśmiechnął do tej wiewiórki, która stała na dwóch łapkach, czmychając, gdy tylko na nią spojrzał.

          Nagle do jego uszu doszedł głośny dźwięk, który przywodził mu na myśl trąbki. Gdzieś z oddali rozległo się też ujadanie psów. Często odbywały się w tym miejscu polowania. Nieraz słyszał te odgłosy, choć nigdy nie widział myśliwych. Zazwyczaj oddalał się...

          Nie.

          Zmarszczył brwi, podnosząc się. Poczuł pod palcami chropowatość kory. Nie oddalał się, wybudzał się. Sen, był w śnie. Swoim śnie.

          Uśmiechnął się sam do siebie, zadowolony z tego, że trening świadomego śnienia w końcu przyniósł jakiś efekt.

           Och, jak cudownie było znajdować się w świecie, w którym można wszystko, bowiem cokolwiek się nie wydarzy, za moment się wybudzi!

           Spojrzał przed siebie, dźwięki kopyt i ujadanie psów się nasiliło. Poczuł podekscytowanie, bo przecież coś się działo, miał tu się pojawić ktoś, grupa ludzi. A tym spotkaniem w pełni miał kierować on. Mógł nawet rozebrać się tu do naga i obserwować reakcję myśliwych. Wszystko, na co nie odważyłby się w rzeczywistości.

           Wbił wzrok w niby tunel, który otworzyły drzewa. Zmrużył oczy skupiając się na czymś w rodzaju ścieżki. Była tu zawsze? A może nie?

           Nie pamiętał...

           Aż zachłysnął się powietrzem, widząc wybiegające na ścieżkę psy. Cztery beagle szczekające tak doniośle, że rozbolały go uszy. A potem głośny ryk trąbki. Miłosz pomyślał, że jeśli to coś ścigają przy takiej dyskrecji i podchodach, to na pewno zdążyło czmychnąć nim myśliwi choćby weszli do lasu.

           Psy przebiegły obok niego, jeden między jego nogami, aż chłopak zachwiał się niebezpiecznie, z trudem odzyskując równowagę. W następnej chwili dostrzegł konie. Kare i gniade konie, na przodzie dwie postaci w czarnych zbrojach, w ręku jednego z nich jakby chorągiew, której nie dał rady bliżej się przyjrzeć.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz