33. Drżenie serc, łkanie duszy.

325 46 110
                                    

Media: Garou - Lis dans mes yeux.


 – Ile mnie nie było? – wyrzucił z siebie pytanie zamiast powitania.

Książę naprawdę miał ochotę się nie uśmiechać, w końcu dążył do tego, by przerwać te podróże, by uwolnić Milo od tej katorgi. Ale przecież i on się uśmiechał, jakby paradoksalnie cieszył się, ze się tu znalazł i że na niego patrzy.

– Niecałe półtorej doby – padła spokojna odpowiedź. – Dlaczego gościsz w mojej sypialni?

Milo chrząknął, spuszczając wzrok z zażenowaniem. Pojęcia nie miał co to za komnata, bo też i może z raz widział tę książęcą. Pierwsze co dostrzegł to nieco większy przepych niż w tej jego, nie zdążył jednak ani ukryć się, ani choć trochę nad tym pokontemplować, bo zaraz po tym jak zerwał się z łóżka drzwi się otworzyły i stanął w nich Maurice. Ulga jaką odczuł była nieporównywalna z niczym. Aż miał ochotę rzucić mu się na szyję. Powstrzymał się jednak.

– Ja... nie wiem. W sumie to... – Podrapał się po karku, zerkając na niego z wyraźnym zawstydzeniem. Biorąc pod uwagę jego myśli i uczucia względem Maurice'a, znalezienie się w jego sypialni było w jego głowie dość... osobliwe. – Tu wróciłem. To nie moja wina!

Książę wybuchnął krótkim śmiechem. Doprawdy nieprawdopodobne było to, że przy tym osobniku ze sterczącymi włosami nagle wszystkie jego bolączki się rozpływały. Tak długo jak miał go obok, był spokojny i właściwie niczym się nie martwił.

– Spokojnie, jaśnie hrabio, nie podejrzewam cię o takie bezeceństwa – rzucił lekko, choć nieco zaczepnie.

Miłosz owej zaczepki nie wyczuł. Zatrzymał się na tym jednym słowie, które uderzyło w niego z taką siłą, że mentalnie się zachwiał. W tej jednej chwili zrozumiał, że przeszkód na tej nierealnej drodze do głębszej relacji z księciem Artemii było więcej. Oprócz dwuwymiarowości ich przebywania, oprócz tego, że on był królem i znajdowali się w jakimś okołośredniowiecznych czasach, oprócz tego wszystkiego była przecież jednak podstawowa tak naprawdę kłoda. By między nimi powstał choćby krótki romans Maurice musiałby czuć pociąg do mężczyzn, tymczasem... bezeceństwo.

I to nie tak, że nagle Miłosz zaczął tworzyć plany na wspólne życie z księciem, ale nie potrafił też pozbyć się uczuć do niego, a w parze z nimi zawsze będzie szło choć minimum bladej nadziei.

– To dobrze – odparł nieco drętwo, aż zmarszczyło się na to książęce czoło.

Maurice nie ciągnął jednak tematu, nie przywiązując ni cienia wagi do własnych słów, które miały być tylko żartem, ot luźno rzuconą zaczepką.

– Wspaniale się składa, że jesteś – podjął, zsuwając z nóg ciężkie obuwie. – Jutro bal.

– Już jutro? – jęknął Milo, czując nagle jak wczepia się w niego płachta stresu.

– Zaiste. I uprzedzam, że będziesz tam jedną z głównych atrakcji, zwłaszcza wśród niewiast.

Chłopak jęknął ponownie i aż musiał przysiąść na skraju łóżka. Maurice rozparł się wygodnie na łóżku, opadając głową w miękką poduszkę, w chwilowo chłodnej delikatnej poszwie.

– Mogę nie iść?

– Nie.

Usta księcia rozciągnięte były w uśmiechu i w tym momencie już nawet nie pamiętał co jeszcze chwilę temu go dręczyło. Oto spotkał najskuteczniejszą odmianę olejku z melisy. Z tą różnica, że tej nie doda sobie do kąpieli.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz