39. Każdy plan, gdy nóż na gardle, to dobry plan.

284 48 152
                                    


Media: Marlisa - Nothing else matters (cover)

 Gnał. I nie jeden raz spadłby z konia, nieraz tracił równowagę. Ostatkiem sił i woli trzymał się w siodle, nie zamierzał jednak zwalniać. Gnał, jadąc na wątpliwą pamięć, bowiem raptem dwa razy przemierzał tę trasę. Pamiętał, że większość trasy trzeba było kierować się prosto. Ścieżką, która nie miała rozwidleń, a przynajmniej do pewnego momentu. Potem pamiętał staw, przy którym należało skręcić w prawo.

W głowie mu się kotłowało, nie był w stanie racjonalnie zastanowić się nad tym, co uczynił. Nie myślał teraz o konsekwencjach tego, że opuścił zamek. A te będą i ich złowróżbne chmury dotrą do niego prędzej niżby chciał. Teraz jednak nie poświęcał temu nawet jednej zbłąkanej myśli. Teraz był w stanie rozważać jedynie to w jakim stanie jest Maurice. Nagle przestało być istotne wszystko złe, co jeszcze nie dawno na jego temat ułożyło się Miłoszowi w głowie. Nagle nieistotne stały się jego romanse i rozwiązłe życie seksualne. Jeśli w ogóle była to prawda, bo przecież plotki tak łatwo się rozprzestrzeniały, a zazwyczaj niewiele w nich było prawdy.

To było nieważne. Może kiedyś do tego wróci, a może nigdy. Teraz liczyło się tylko to, by nie był chory, by jakimś cudem okazało się, że udał się do Woodshare tylko profilaktycznie. Jednak czy wtedy miałoby to jakikolwiek sens? Gdy król wrócił do pałacu z całą gamą wlekących się za nim ewentualnych zarazków...

Zaraza. Może to nie było typowe średniowiecze, ale sporo się tu pokrywało i nie sądził, by medycyna była jakoś mocno rozwinięta. A przecież w dawnych czasach ludzie umierali choćby na gorączkę.

Nie, to się nie mogło tak skończyć. Nie takiego chciał wyjścia z tego cholernej sytuacji. Przecierpi, zapomni, uzna, że nic się nie wydarzyło i poradzi sobie. Ale książę musiał żyć!

Ściągnął cugle, docierając do skrzyżowania. Nie miał pojęcia, gdzie powinien jechać dalej. Z roztargnieniem rozglądał się to w jedną, to w drugą stronę. Nachylił się nad uchem Płomienia i gładząc go po szyi, szepnął mu do ucha:

– W którą teraz stronę? Gdzie do Woodshare?

Zwierzę zarżało i potrząsnęło łbem. Zadreptało w miejscu. Miłosz uniósł brwi.

Maurice mówił mu, że nim koń dotarł do zamku był trenowany i układany przez profesjonalistę, a w pewnym momencie i przez niego. Nie trwało to długo, gdyż Marwari były rasą z reguły chętną do współpracy. Czy istniała więc szansa, że koń dłuższy czas spędził w Woodshare? A być może i nieraz biegał po tych terenach, być może to z rezydencji został przywieziony do zamku.

– Płomyczku – szepnął mu ponownie do ucha. – Jeśli wiesz, jak dostać się do Woodshare... biegnij. Prędko. Prędko do Woodshare, do Maurice'a. Proszę... – jęknął na sam koniec, by w następnym momencie chwycić się mocno karku zwierzęcia, gdyż ten zerwał się do galopu tak gwałtownie i w takim tempie, że chłopak o mało nie spadł.

Nigdy nie jechał tak szybko. Miał wrażenie, że krajobraz po bokach jest jedną zamazaną, scaloną jednością. Wiatr targał jego koszulą, włosami, wkradał się między kosmyki, szarpiąc je i bawiąc się nimi. Kopyta wgniatały się w ziemię, rozbryzgując ją przy każdym ich podniesieniu. Grzywa łopotała, smagając go po twarzy. Gnał do przodu, przez pola, przez las. Zbaczał ze ścieżki, by zaraz na nowo na nią wskoczyć. Miłosz nie miał pewności czy zmierza w dobrym kierunku. Jednak mógł albo zawierzyć zwierzęciu, albo szukać po omacku w nadziei, że w którymś momencie znajdzie odpowiednią drogę.

Istniało też prawdopodobieństwo, że zgubi się jeszcze bardziej, a tak naprawdę w tym momencie z każdym uderzeniem kopyt o ziemię jeszcze bardziej oddalają się od księcia i jego rezydencji.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz