38. Zaraza.

313 49 86
                                    


 Tym razem powrót do Artemii Miłosz przyjął z dużą dozą niepewności i mieszanych uczuć. Po ostatnim incydencie nie dane im było porozmawiać, zresztą chłopak, jeśli miał być szczery, bał się tej rozmowy. Tego co może przynieść i co będzie po niej. Choć tak naprawdę już chyba gorzej niż w tym momencie nie mogło być.

Gdy obudził się, tym razem w swojej komnacie w Artemii, nie miał specjalnie ochoty w ogóle z niej wychodzić. Po krótkiej kontemplacji uznał, że tak też zrobi. Było to najpewniej dziecinne i naiwne, ale tego poranka czuł się w tum królestwie tak skrajnie obco, że paląco chciał po prostu przeczekać ten czas do kolejnej nocy, mając nadzieję, że następnego dnia znajdzie się już w Gałoszynie.

Podziękował służce za śniadanie, uraczył ją bladym uśmiechem, po czym położył się na łóżku i wbił wzrok w baldachim. Co on miał zrobić? Związek z księciem nie miał szans bytu. Wszystko, dosłownie WSZYSTKO było przeciw temu i wszystko w tym układzie mogło pójść nie tak. Byłoby to ryzyko dla nich obojga. Przypomniał sobie słowa Iana i cóż, musiał mu przyznać rację w jednym: nie powinno go tu być. Oczywiście ukrywanie się w sypialni również nie należało do wspaniałych rozwiązań, ale na tamtą chwilę było to dla niego najlogiczniejsze wyjście.

Nudził się więc niemiłosiernie, krążąc po komnacie jak zblazowany sęp nad padliną. Odpychał od siebie niesforne myśli, by zaraz je przywoływać i próbować poukładać. Skreślał to wszystko i darł na strzępy, by zaraz rozpaczliwie zbierać te pomięte kawałki. Był rozdarty, tak bardzo nie wiedział co teraz...

A może powinien znaleźć Iana? Jemu książę ufał, on jeden był tutaj prócz ich dwójki w to wszystko wtajemniczony, może on znalazłby jakiś sposób na tę patową sytuację? Nie łudził się, że młody alchemik znajdzie powód tych interrzeczywistościowych wycieczek. Bo musiał spojrzeć prawdzie w oczy, mimo olbrzymiej wiedzy Jaś nie był uczonym, nie był fizykiem z długoletnim stażem, który znałby te wszystkie „kruczki" fizyki kwantowej i teorii światów równoległych. Jego wiedza była obszerna, ale w tym momencie i profesjonaliści mieliby nie lada zagwozdkę. A do tego nawet go tu nie było. Miłosz miał jedynie jego notatki i problem z odpowiedzią na pytania Iana, które pojawiały się podczas zgłębiania tego tematu.

Pukanie. Cierpliwe i niegłośne wyrwało go z lawiny myśli, pozwalając mu wziąć haust powietrza. Zerknął w stronę drzwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc skąd pojawił się ów dźwięk. Gdy ten się ponowił poczuł chwilową panikę. Odkąd się obudził nie widział nikogo prócz służącej. Nie wiedział ile go nie było i czy jego zniknięcie wywołało jakiekolwiek podejrzenia.

– Proszę – odezwał się jednak, cofając jednak o krok, jakby za drzwiami czaiło się zagrożenie.

Do środka zaś weszło istnienie bynajmniej nie niebezpieczne. Ot niespełna dwudziestoletnia młoda kobieta z prostymi, ciemnobrązowymi oczami i dużymi, piwnymi oczami. Na widok Miłosza jej oblicze rozjaśniło się pełnym ulgi uśmiechem.

– Hrabio! – dygnęła leciutko i szybko zamknęła drzwi. – Nawet przez myśl nie przeszłoby ci jak się raduję, że cię widzę. Wczoraj popołudniem szukałam cię, jednak książę mówił, że oddałeś się kontemplacji na łonie natury. Doprawdy, wyszedłeś na cały dzień z zamku bez swego konia?

To pytanie zawisło między nimi, a po ciele chłopaka przeszedł chłodny dreszcz. Oto miał wrażenie, że cała konspiracja poszła się chrzanić, a teraz jedyne, co mu zostało to próby wytłumaczenia się jakoś, licząc, że pokryje się to z tym, co jeszcze mówił wczoraj książę. Zdziwił się jednak, gdy dwórka machnęła ręką, a jej promienny uśmiech, jeśli to możliwe, jeszcze się powiększył.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz