24. Nadzieja jest często jak rozbłysk supernowej.

313 52 103
                                    


Media: James Blunt - You're beautiful


 Denerwował się, jak nigdy dotąd. Nawet na maturze nie odczuwał takiego stresu, nawet, gdy w szóstej klasie podstawówki na pięć minut przed przed przedstawieniem został nagle królewną Śnieżką, bo jako jedyny znał tekst niemal całego scenariusza, a dziewczynce, która miała grać nagle zebrało się na ostre wymioty. Nawet wtedy się aż tak nie denerwował jak teraz. Owszem, w tyle głowy miał Miłosza i to, że być może tej nocy przeniesie się do Artemii, ale... dziś chciał być dla kogoś innego. Dla NIEJ. Początkowy plan był taki, że w trójkę udadzą się na łąkę przy dawnych mokradłach i będą podziwiać wszelkie zjawiska astronomiczne, a przy tym Chita zrobi piękne zdjęcia potrzebne jej to portfolio. Tylko, że ów plan powstał jeszcze przed początkiem artemijskiej afery. Tego popołudnia oboje stwierdzili zgodnie, że nie będą ciągać ze sobą Milo. Chłopak i tak cierpiał na deficyt snu i nie było do stwierdzenia kiedy znów spędzi kilkadziesiąt godzin bez spania, więc stwarzanie mu możliwości do zarwania nocy byłoby nie w porządku. Miał więc iść tam razem z Chitą. Być z nią tam sam na sam. I z tego powodu trzęsły mu się ręce, serce biło jak zwariowane a na skroniach pojawiały się kropelki potu.

Trzymał w dłoniach pożyczony od kolegi brata aparat. Błażej wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jeśli zobaczy na nim choć ryskę to... mówiąc eufemistycznie mocno tego pożałuje. Uśmiechnął się do siebie i zerknął na swoje odbicie. Długo zastanawiał się jak ma się ubrać. Miał wrażenie, że co by na siebie nie włożył i tak wyglądał źle. Ot zakompleksiony okularnik. Zdecydował się ostatecznie na szarą koszulę z krótkim rękawem i białe spodenki. Przewidywał, że pożałuje wyboru koloru, ale te jak żadne inne pasowały do góry jego stroju, a to było ważniejsze dla niego w tym momencie niż perspektywa ubrudzenia ich trawą.

Umówili się na tej konkretnej łące, przy tym konkretnym stawie. Jasiek myślał o tym, by wybrać inne miejsce, ale wiedział, że tam na pewno nie wpadnie znienacka nikt niepożądany. Mało kto zapędzał się w te rejony, dlatego właśnie tak im się spodobały.

Wziął ze sobą koc i plecak z schowanymi przekąskami, gdyby nagle zgłodnieli. A w tym koniecznie trójkątne krakersiki z makiem, bo przecież ona je uwielbiała. Wziął sobie granatowy rozpinany sweter, gdyby jednak było zimno. I wziął butelkę czerwonej oranżady.

Gdy dotarł na polanę jeszcze jej nie było. Postawił rower nieopodal, a sam zabrał się za rozkładanie koca. Siadł na nim i zerknął w górę. Niebo było wspaniałe! Czyste, rozgwieżdżone i cudownie dostępne przez fakt, że nie sięgały tu latarnie uliczne. Białe smugi przecinały granatowe niebo, sprawiając wrażenie chmur lub wspaniałej, srebrzystej zorzy. Nie one były jednak gwoździem wieczoru. Była nią piękność, której jeszcze teraz nie dostrzegał. I wyjątkowo nie miał na myśli Chity.

– Długo czekasz?

Niemalże podskoczył słysząc jej głos za sobą. Odwrócił się gwałtownie, przydeptując plecak, który odłożył na kocu przez co prawie się przewrócił. Zachichotała cicho.

– Uważaj, Jaś, bo wybijesz ząbki.

– Emmm... hej.

Nie denerwuj się – powtarzał sobie – przecież nie pierwszy raz jesteś z nią sam na sam. Owszem, nie pierwszy, ale ten wieczór miał być jednak inny niż wszystkie wcześniejsze razy. A on zdawał się podświadomie wyczuwać wszystko, co się będzie potem działo.

Schylił się i z szerokim uśmiechem pokazał jej aparat.

Oczy Chity zalśniły, a usta rozchyliły się nieco, gdy odkładała delikatnie statyw na ziemię.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz